15 listopada wczesnym rankiem opuszczamy Derj. Przed nami dokładnie 101 km do słynnego Ghadamesu. Miasta owianego legendą, miasta otoczonego pustynią, miasta znanego jako miasto tranzytowe większości saharyjskich karawan podróżujących na liniach północ-południe i wschód–zachód i wreszcie miasta zwanego „Bramą Sahary”.
Przed nami aż sto kilometrów, ale tym razem nie martwi nas to tak bardzo. Ostatnie dni pozwoliły nam poczuć się silniej. Znaleźliśmy swój rytm. Wsiadamy na rowery wczesnym rankiem. Tuż po wschodzie słońca poranny chłodek jest więcej niż odczuwalny. Narzucamy spore tempo i błyskawicznie się rozgrzewamy. Przed nami ponownie niewiarygodna przestrzeń. Długie zjazdy i roztaczająca się panorama płaskowyżu wyraźnie poprawiają humory. Podświadomość śpiewa: „I believed I can fly. I believed I can touch the sky”. Mkniemy „betonówką”, aż serce rośnie.
Pierwszy stop po ok. 30 kilometrach. Dominik chowa się za usypany z kamieni kurhan po lewej stronie szosy, my ze Zbyszkiem grzebiemy butami wśród kamieni po prawej stronie. Szukamy skorpionów na płaskiej jak blat stołu powierzchni hamady wykafelkowanej płaskimi kamieniami. Czwarty odrzucony kamień i proszę bardzo – jest! – drobnej budowy krabik z kolcem jadowym przypomina o czekających na pustyni niebezpieczeństwach.
Kolejny stop to sesja fotograficzna na sporych rozmiarów wydmie piaskowej, które coraz liczniej pojawiają się na naszej drodze. Chwilę później nie planowany przystanek spowodowany przechodzeniem przez drogę stada wielbłądów. Niesamowity widok dostojnie kroczących jednogarbnych wielbłądów w ilości około 50 sztuk i dwóch rycerzy pustynni – ubranych w ciemno granatowe szaty - Tuaregów pośpieszających zwierzęta.
I w końcu, choć ostatnie 20 kilometrów daje nam w kość, dojeżdżamy do Ghadamesu. Codziennie najtrudniej jeździ się pomiędzy 14.00 i 16.00. Słońce pali wtedy okrutnie, powietrze jest ciężkie i zdaje się nieruchomieć, aż strach pomyśleć jakie warunki panują tu latem o tej porze dnia. W Ghadamesie jesteśmy ok. godziny 16.00 czyli plan wykonany. Przed zachodem słońca mamy jeszcze dwie godziny na niezbędny rekonesans. Zaczynamy od biura informacji turystycznej, które okazuje się być posterunkiem policji turystycznej. Wewnątrz ubrany w krawat funkcjonariusz siedzący za ustawionym centralnie biurkiem informuje nas, że żeby opuścić miasto i pojechać choćby 5 km na północ w kierunku granicy z Algierią do słonego, wyschniętego jeziorka (lokalnej atrakcji turystycznej) potrzebne jest specjalne urzędowe pozwolenie. Po prawej stronie biurka siedzi zdrowo przesuszony mundurowy stójkowy mocno zaawansowany w latach z wyciągniętą do przodu szyją jak u stuletniego żółwia i niemo wpatruje się w dal. Ot, pustynia zamieszkała na stałe w jestestwie funkcjonariusza i żaden, nawet najbardziej cudaczny rowerowy turysta, nie jest w stanie wytrącić go ze stanu wiecznego medytacyjnego skupienia.
Ku ogromnemu zdziwieniu policjantów informujemy, że poza miasto się nie wybieramy, więc żadnych pozwoleń nie potrzebujemy. Przychodzi nawet kolejny najstarszy rangą funkcjonariusz i zasadniczym tonem jeszcze raz informuje, że potem nie będzie odwrotu – pozwolenie można załatwić teraz albo wcale. Dziękujemy pięknie, żegnamy się i ruszamy w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Najstarszy rangą żegna nas po polsku: „Dzień dobry” i „ Dziękuję” (?!).
Jeszcze tego samego dnia jemy młodą „wielbłądzinę” z kuskusem, poprzedzoną pikantną zupą z harisą czyli lokalnym przysmakiem będącym pastą z czerwonych papryczek pepperoni. Na deser miękkie i soczyste daktyle. Robimy rekonesans po mieście. Wymieniamy Euro na dinary po kursie 1Euro = 1.78 Dinara. Na banknotach ojcowie narodu czyli oczywiście Muamar Kaddafi oraz Omar Elmokhtar – przywódca, który poprowadził naród libijski do zwycięskiej walki o niepodległość spod protektoratu kolonizatorów. Na rewersie banknotu jedno dinarowego nowy, bajeczny meczet w Ghadamesie z dwoma strzeliście zaprojektowanymi minaretami (wieżami). Architektura tego obiektu, finezja stylu i pieczołowitość detali jest godna podziwu. Zwłaszcza wieczorem, kiedy jeździmy „brenarowerami” po mieście, podświetlony z rozmachem meczet robi niezwykłe wrażenie.
Resztę dnia spędzamy w kawiarence internetowej – śląc relacje, załatwiając dziesiątki spraw organizacyjnych dotyczących naszego i kolejnych etapów afrykinowaka.pl. Śpimy w schronisku młodzieżowym, które oferuje podstawowe warunki bytowe. Dla nas jest to jednak hotel czterogwiazdkowy z 70-cio metrowej wielkości salą spotkań dekorowaną na styl arabski, ze wspaniałą ciepłą wodą lecącą z prysznica w dowolnej ilości, z lustrami w łazienkach, z garażem dla rowerów, z pralnią i z werandą, na której siedzimy do późna w nocy puszczając dymki z nargili - fajki wodnej, którą, abrakadabra, pod osłoną nocy, dostarczył tajemniczy marabut. Pijemy szaj, a w około mile wonieje zapach tytoniu jabłkowego.
Zrywamy się o świcie. Dziś nie pośpimy. Obowiązki wyprawowe wzywają. Jutro przecież, z samego rana, mamy ruszyć na pustynię, na minimum 10 dniowy, przejazd odcinka Ghadames – Ghat. Odcinka, którego jak mówią doświadczeni przewodnicy, lokalni Tuaregowie i znawcy Sahary nikt wcześniej na rowerze nie przejechał. Dementujemy oczywiście tą drobną nieścisłość w wiedzy o własnym kraju lokalnej społeczności pokazując zdjęcia Kazika na Saharze. Zastanawiamy się też czyby tej trasy nie nazwać polską drogą rowerową, bo jak widać, na rowerze, jeżdżą nią tylko Polacy. Jeśli zaś chodzi o obowiązki to samych kartek do wysłania mamy ok. 60 sztuk – trzeba je kupić, potem znaczki, potem podstemplować pieczęcią wyprawową, potem zaadresować i w końcu zredagować oraz wypisać tekst. Akcja pocztówka z Ghadamesu przebiega nie bez atrakcji. Chęć zakupu znaczków do Polski zaskakująco powoduje wizytę całej naszej czwórki w gabinecie dyrektora poczty. W socjalistycznej Libii urząd rzecz święta i hurtowy zakup państwowych druków musi być dokładnie przemyślany. Kupujemy 120 szt. znaczków o nominale 100 centymów czyli 1/10 dinara. Trwa to jakieś pół godziny, podczas której dyrektor cały przejęty zamówieniem liczy znaczek po znaczku. W końcu płacimy 12 dinarów (28 zł i 80 groszy) i szczęśliwi opuszczamy budynek poczty. Znaczek do Bolandy 48 groszy!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.
Raport objął przypadki 79 kobiet i dziewcząt, w tym w wieku zaledwie siedmiu lat.