MEN nie wie i nie chce wiedzieć, ilu rodziców nie wyraziło zgody na udział dzieci w obowiązkowych zajęciach z seksedukacji - pisze Nasz Dziennik. Zdaniem Marii Jasity, resort Katarzyny Hall założył, że rezygnacja z obowiązkowych zajęć będzie incydentalna, a klauzula rezygnacji stanie się z czasem martwym prawem.
Jak czytamy, intencje resortu wyszły na jaw w trakcie posiedzenia sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. Posłom dopytującym się o statystykę pisemnych rezygnacji z uczestnictwa w lekcjach wychowania do życia w rodzinie przedstawiciel resortu odpalił: "A co to za zbuntowani rodzice, którzy nie chcą, żeby ich dzieci uczęszczały na takie zajęcia?".
Sejmowa Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży przyjęła raport dotyczący uczestnictwa uczniów na poszczególnych poziomach edukacji w zajęciach z przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie. W roku szkolnym 2008/2009 był on nieobowiązkowy, chodziło nań 37,7 proc. licealistów i 65,4 proc. gimnazjalistów. Od 1 września ub.r. lekcje są obligatoryjne. Chyba że rodzice złożą na piśmie rezygnację. Jak dużo osób odmówiło zgody? Tego pół roku po rozpoczęciu zajęć w szkołach resort jeszcze nie wie. Odpowiedzialnością za brak aktualnych danych obarcza niesprawny system przekazywania informacji ze szkół do ministerstwa.
Mieszkańcy relacjonują, że nie słyszeli alarmów, kiedy dwa dni temu wybuchł pożar.
Bank centralny wskazał także, z jakich krajów napływały inwestycje do Polski.
"Ważne jest przekazanie przesłania prawdy i zgody, którego potrzebuje świat."