Premier Julia Tymoszenko, która według wstępnych obliczeń przegrała w niedzielę drugą turę wyborów prezydenckich na Ukrainie, oświadczyła, że czeka na oficjalne wyniki i nie podejmuje na razie żadnych działań w kierunku podważenia wyników głosowania.
"Poczekamy na oficjalne wyniki, zbierzemy się i dopiero wtedy zdecydujemy, co będziemy robić dalej" - poinformowała Tymoszenko w nocy z niedzieli na poniedziałek.
Zgodnie z opublikowanymi w poniedziałek rano przez Centralną Komisję Wyborczą (CKW) danymi, po podliczeniu głosów z 92,14 proc. lokali wyborczych rywal Tymoszenko, lider Partii Regionów Ukrainy Wiktor Janukowycz, otrzymał 48,48 proc. głosów. Panią premier poparło 45,88 proc. głosujących.
Frekwencja wyniosła 69,07 proc., czyli o 2,3 punktu więcej niż w pierwszej turze 17 stycznia.
Taka mała różnica w poparciu dla kandydatów oznacza, że z lokali wyborczych walka o ostateczny wynik wyborów przeniesie się do sądów, a może nawet na ulice - komentowali ukraińscy politolodzy w niedzielę wieczorem po ogłoszeniu wyników sondaży powyborczych, tzw. exit-polls, które dały przewagę Janukowyczowi.
Sama Tymoszenko uznała wówczas, że wyniki badań "to tylko socjologia". Zwróciła się przy tym do swych zwolenników w komisjach wyborczych, by obecnie pilnie przyglądali się liczeniu głosów.
"Walczcie o każdy protokół, o każdy głos, bo nawet jeden głos może zdecydować o losie Ukrainy" - oświadczyła.
Według Tymoszenko jej kontrkandydat nie powinien przedwcześnie cieszyć się ze zwycięstwa.
Ludzie Janukowycza gotowi są tymczasem do obrony wyniku wyborczego swego szefa. W poniedziałek od rana przed siedzibą CKW w Kijowie dyżurowało ok. 1000 osób, nad którymi łopotały niebieskie flagi Partii Regionów Ukrainy.
/
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.