Kościół potrzebuje przebudzenia – stwierdził kardynał Kasper. Kto go zbudzi?
„Kościół potrzebuje przebudzenia” – powiedział w wywiadzie dla agencji KNA kardynał Walter Kasper, były przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Nie ukrywał, że ma na myśli głownie Kościół w Niemczech. Wyraził jednocześnie opinię, że owo przebudzenie musi mieć przede wszystkim naturę duchową. Inaczej będzie prowadzić donikąd.
Trudno się z Kardynałem ( i wielkim teologiem) nie zgodzić. To zresztą zasada uniwersalna, mająca zastosowanie w całym świecie. Świetne zorganizowanie – a niewątpliwie takim jest Kościół w Niemczech i wielu krajach Zachodu – prowadzenie wielu dzieł, niekoniecznie idzie w parze z żywą wiarą. Ten fakt powinien być przestrogą dla wszystkich, którzy rozwoju Kościoła upatrywaliby w tworzeniu coraz to nowych placówek i instytucji. Bez żywego przekazu wiary (to znaczy takiego, w którym centrum jest wierzący człowiek, a nie tylko techniki uczenia), zwyczajnej pobożnej celebracji Eucharystii, bez mozolnego spowiadania i paru innych, Kościół musi się kurczyć. Bo jest tylko jedną z wielu instytucji.
Mówił też kardynał Kasper o potrzebie modlitwy o nowe powołania, bo bez kapłanów ani rusz, poruszył kwestię święcenia viri probati (raczej bez entuzjazmu), ale przyznał, że nie widzi „nowych pomysłów i perspektyw” na budowę czegoś nowego. Też przyznaję, smutno mi się zrobiło. Bo rozumiem ten pesymizm.
Gdy 40 lat temu zakładaliśmy w naszej parafii oazę wydawało mi się, że tylko kwestią czasu jest, kiedy „Boża rewolucja” zawojuje większą część Polski i pół świata. Że już niebawem ten żar, który mieliśmy w sercach, będzie udziałem każdego właściwie chrześcijanina i wielkiej części tych, którzy do wiary się jeszcze nie przyznawali. Nie mogę powiedzieć, że te nadzieje zupełnie się nie spełniły. Polska, pewnie także dzięki wielu oazowiczom, jednak bardzo się zmieniła. Ale... Przecież nie takie były nadzieje dotyczące wiosny Kościoła, prawda? Nie takie były oczekiwania, gdy słuchało się Jana Pawła II albo brata Rogera. Młodzieżowej oazy w mojej parafii dawno już nie ma, nowe, cudowne i jak najbardziej liturgiczne pieśni nie zastąpiły tych archaicznych, a szkolna katecheza... Cóż, jak mawiał biskup Gerard Kusz, wielu katechetów (nauczycieli religii w szkole) przeżyło szok widząc, że zatrudnili się do pracy w winnicy Pańskiej, a trafili do kamieniołomów...
Beznadzieja? Wszystko, jak zwykle, w rękach Pana Boga. On jest Panem, wie co robi i wie kiedy i jak zadziałać. I choć może, podobnie jak kardynał Kasper, ja też nie widzę prostych rozwiązań to jednak wiem, jaki Kościół mi się marzy.
A marzy mi się Kościół zaczytany w słowie Bożym. Parafie, w których jest mnóstwo mniejszych wspólnot spotykających się na kręgu biblijnym. Wspólnot, które najpierw Bożego słowa uważnie wysłuchają, potem odpowiedzą na nie swoją modlitwą, a na koniec zastanowią się, jak usłyszane Boże słowo wprowadzić w czyn. I nie chodzi tylko o jakieś wskazówki czysto duchowe – w stylu „musimy się więcej modlić”, „musimy być pokorni”, „musimy być otwarci na innych”. Tym bardziej o komunały – w stylu „musimy bardziej kochać bliźniego”. Chciałoby się, by z tego rodziły się konkrety. Konkretne zmiany postaw, konkretna pomoc jednemu czy drugiemu potrzebującemu, konkretne, choćby i niewielkie akcje czy dzieła albo choćby tylko zaangażowanie w te już w parafii istniejące...
Podobno taki styl tu i ówdzie w Kościele się juz pojawia. Choć na razie raczej nie w Europie, to kto wie...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.