Może dzisiaj nie transparenty i listy poparcia, ale wory pokutne i mocne postanowienia poprawy powinny być miarą naszego zaufania do Kościoła i Papieża?
„Afery znacznie osłabiły poparcie dla Watykanu” – alarmują media i podają wyniki najnowszego sondażu przeprowadzonego wśród Włochów. „Niespełna połowa Włochów ufa papieżowi Benedyktowi XVI” – donoszą za włoskim dziennikiem „La Repubblica” – i wpadają w ton alarmistyczny, prawie ten sam, jakim mówią o skutkach ostatnich ulew w naszym kraju: „To katastrofa - takie nieoficjalne opinie wypowiadane są nawet w kręgach kościelnych - biorąc pod uwagę fakt, że odsetek mieszkańców Italii, którzy w 2003r. wierzyli Janowi Pawłowi II, przekraczał 77 proc.”. Podawanie takich danych właśnie w dniu, w którym Jan Paweł II obchodziłby dziewięćdziesiąte urodziny, nabiera szczególnej wymowy. Bo zaraz można zacząć przeciwstawiać obecnego Papieża jego Poprzednikowi. A to już jest dość łatwe i nie wymaga ani szczególnej wiedzy, ani wyjątkowego wysiłku.
Za każdym razem, gdy natrafiam na wyniki sondażu „zaufania” do konkretnych ludzi i do instytucji, zawsze mam mieszane uczucia. Bo co ma stanowić miarę mojego zaufania do tego czy innego polityka lub do Sejmu albo do Najwyższej Izby Kontroli? Zaufanie to przecież bardzo poważna kwestia. Nie umiem jednoznacznie „Tak” lub „Nie” odpowiedzieć na pytanie: „Czy ufasz Sejmowi RP?”. Nie umiem też jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy ufam jakiejś partii politycznej, czy ufam temu albo tamtemu politykowi. Równie dobrze można mnie zapytać, czy ufam kierowcy samochodu, który jedzie po przeciwległym pasie ruchu.
Umieszczanie w takich sondażach Kościoła albo Papieża dodatkowo mnie deprymuje. Ponieważ w kwestii wiary to nie Kościół ani nie biskup Rzymu, nazywany czasem Namiestnikiem lub zastępcą Jezusa Chrystusa na ziemi, są głównym podmiotem mojego zaufania. Jako człowiek wierzący, chrześcijanin, katolik, ufam Bogu. A to przecież zupełnie inny wymiar, niż zaufanie do reprezentanta takiej lub innej instytucji.
Bezsensowność tego typu sondaży podkreślają w moich oczach inne, zadawane „przy okazji” pytania. I tak na przykład, w tym włoskim sondażu zapytano też o celibat. „Bardzo wielu Włochów przy okazji uważa, że księża powinni móc się żenić. Za takim rozwiązaniem jest 42,5 proc. ankietowanych, a odsetek tych, którzy zdecydowanie odrzucają pomysł zniesienia celibatu, wynosi zaledwie 22,2 proc”. Być może ktoś się poczuje dotknięty, ale sens taki sondaży jest moim zdaniem taki sam, jak faktu, że prezydent Boliwii Evo Morales powiedział Benedyktowi XVI podczas audiencji w Watykanie w poniedziałek, że Kościół powinien znieść celibat. Nie chcę oczywiście negować prawa Moralesa do tego typu uwag, zwłaszcza, że jak podkreślił, chce on w ten sposób „wnosić pokorny wkład jako szeregowy członek Kościoła katolickiego”. Ma do tego takie samo prawo, jak pewien austriacki biskup, który kilka dni temu w wywiadzie dla dziennika „Die Presse” też oświadczył: „Jestem zwolennikiem dopuszczenia do święceń kapłańskich żonatych mężczyzn” i zgłosił szereg innych postulatów, które od dawna można wyczytać w gazetach.
Z podobnych jak powyżej względów mam też spory dystans wobec organizowania jakichś akcji poparcia dla Papieża. Nie neguję niczyjej dobrej woli, ale jakoś dziwnie mi się robi, gdy czytam, że „Dziesiątki tysięcy wiernych z całych Włoch przybyły w niedzielę na Plac świętego Piotra, by zamanifestować solidarność z Benedyktem XVI, krytykowanym w związku ze skandalem pedofilii w Kościele. Manifestujący reprezentują ponad 70 organizacji, takich jak Akcja Katolicka, Ruch Odnowy w Duchu Świętym, zrzeszenia rodziców uczniów szkół kościelnych. Pod papieskie okno przybyło także 70 senatorów i deputowanych do włoskiego parlamentu oraz szefowie władz Rzymu i regionu Lacjum”. Przecież nie o „pospolite ruszenia”, manifestacje i podpisy pod listami poparcia chodzi w Kościele. To jest łatwe i nie wymaga głębokiego zaangażowania. Wjeżdżającego na osiłku do Jerozolimy też witały entuzjastyczne tłumy. A co było kilka dni później?
Dlatego nie dziwię się, że Benedykt XVI, doceniając gest i dziękując za niego, powiedział bardzo twardo: „Prawdziwym nieprzyjacielem, którego należy się obawiać i z którym trzeba walczyć, jest grzech, zło duchowe, które niekiedy, niestety zaraża także członków Kościoła. Żyjemy w świecie, ale nie jesteśmy ze świata. My, chrześcijanie, nie boimy się świata, nawet jeśli musimy uważać na jego pokusy. Musimy natomiast lękać się grzechu i dlatego być głęboko zakorzenieni w Bogu, solidarni w dobru, miłości, służbie”.
Gdybyśmy my, chrześcijanie, katolicy, duchowni, nie grzeszyli, media nie miałyby materiału, aby atakować Kościół i Papieża. Nie miałyby czego przejaskrawiać. Gdybyśmy wiedli święte życie, pisałyby o nas, jak mówili ich współcześni o pierwszych chrześcijanach: „Popatrzcie, jak oni się miłują”.
Być może coś przeoczyłem, ale nie dostrzegłem wśród deklarujących poparcie dla Papieża gotowości na przykład do podjęcia rzeczywistej pokuty za grzechy i umartwienia w intencji nawrócenia ludzi Kościoła. Może dzisiaj nie transparenty i listy poparcia, ale wory pokutne i mocne postanowienia poprawy powinny być miarą naszego zaufania do Kościoła i Papieża?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.