Ok. 35 tysięcy przymusowych aborcji wykonuje się codziennie w Chinach. Dane takie przedstawił podczas niedawnego panelu poświęconego sytuacji dzieci, kobiet i rodzin chińskich republikański kongresman z USA Chris Smith. Polityk wskazywał na tragiczne konsekwencje obowiązującej od ponad 30 lat w Chińskiej Republice Ludowej polityki „jednego dziecka".
W wypowiedzi dla „Washington Times” Smith podkreślił, że kontrola urodzin nie musi oznaczać zabijania dziecka. Inni uczestnicy panelu zwracali uwagę, że wielu Amerykanów nie zdaje się sobie sprawy, że polityka „jednego dziecka" prowadzi do przymusowych aborcji.
„Z tego powodu w Chinach nie żyje 400 mln dzieci. To więcej niż cała populacja USA” – argumentowała Reggie Littlejohn, szefowa pozarządowej organizacji Women’s Rights Without Frontiers.
Chris Smith, który zaangażowany jest w działania na rzecz obrony dzieci nienarodzonych i praw kobiet, od wielu lat monitoruje sytuację w Chinach, interweniując, gdy naruszane są podstawowe prawa człowieka. Dzięki takim właśnie działaniom, w 2008 roku kobieta, pochodząca z żyjącej w północno-zachodnich Chinach mniejszości etnicznej Ujgurów, uniknęła przymusowej aborcji. W ciągu 28 lat pracy w Izbie Reprezentantów USA Smith przewodniczył 20 przesłuchaniom w działającej przy amerykańskim kongresie komisji ds. Chin.
Aby ograniczyć wzrost populacji Chin w 1978 r. Deng Xiao-Ping wprowadził politykę kontroli urodzeń. Chińskie prawo pozwala na posiadanie tylko jednego dziecka mieszkańcom miast, małżeństwa wiejskie mogą zaś mieć dwoje dzieci pod warunkiem, że pierwsze dziecko jest dziewczynką.
W wielu regionach kraju kobiety poddawane są przymusowej aborcji i sterylizacji. W wielu przypadkach dochodzi do uśmiercania dziewczynek, żeby męscy potomkowie mogli przedłużyć trwanie rodu.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.