Traktowanie każdego duchownego jak „półświętego”, jak nadczłowieka, to bardzo groźna pokusa. Dla wszystkich. Kto jej ulega, wcześniej czy później dozna poważnego rozczarowania.
„Wstyd mi za mój Kościół” - napisał Roman Graczyk na zakończenie felietonu opublikowanego w portalu Interia.pl. O co poszło? Odpowiedź na to pytanie jest już w tytule: „Abp Paetz - wstyd i hipokryzja”. Między tytułem a ostatnim zdaniem dużo ostrych, emocjonalnych sformułowań. Na przykład takich: „Struktury kościelne, które powinny bronić tych młodych chłopców i bronić elementarnego poczucia sprawiedliwości wśród wiernych, broniły hierarchy, który nie panował nad swoimi popędami”. Albo takich: „Nie podzielam poglądu ks. Adama Bonieckiego, który na okoliczność "ułaskawienia" Paetza mówi o ewangelicznej radości z nawróconego grzesznika. Ja się ani trochę nie raduję. Czuję się opluty i smucę się kolejnym blamażem moralnym mojego Kościoła. Bo tu nie ma żadnego nawrócenia”. Tak to w piątek, 18 czerwca br. widział były publicysta „Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej”, a obecnie pracownik Instytutu Pamięci Narodowej.
W swych emocjach i ocenach Roman Graczyk nie był i nie jest odosobniony. Podobnych głosów można było nie tylko w mediach, ale w zwykłych rozmowach na przystanku albo w pracy, usłyszeć wiele. Łączy jest przede wszystkim poczucie rozczarowania i zawodu. Kto zawiódł? Graczyk mówi o „strukturach” i „instytucjach” kościelnych. Inni nie są aż tak oględni. Mówią bez ogródek, że zawiedli ich duchowni - biskupi i księża.
W najnowszym numerze tygodnika „Wprost” pod nowym kierownictwem Tomasza Lisa zbitka: najpierw artykuł na temat byłego arcybiskupa poznańskiego, zatytułowany „Bezwstyd”, a zaraz po nim rozmowa z Korą Jackowską. Już w tytule znakomita wokalistka wyznaje „Byłam ofiara księdza”. A potem zapowiada swoją nową autorską piosenkę, której premiera w Internecie już za dwa dni (24 czerwca, w uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela - też zastanawiająca „zbitka”). W utworze „Zabawa w chowanego” Kora opowiada historię ze swojego dzieciństwa, kiedy była molestowana przez księdza. W rozmowie z „Wprostem” przedstawia okoliczności i szczegóły tamtych wydarzeń. Przerażające! Choć wydawałoby się, że po tym, co w ostatnich kilku latach na podobny temat przynosiły media, niewiele jest nas już w stanie poruszyć. A jednak. W kontekście przeżyć, które relacjonuje Kora, nie dziwią jej bardzo ostre słowa: „To wielka wina Kościoła. Tak wielka, że nie widzę już w Kościele dobroci. Widzę przemoc, wyłudzenie, majątek, pychę. To jest Kościół, który całkowicie zaparł się i zaprzepaścił naukę Jezusa” - oskarża kobieta, która tak pięknie potrafi śpiewać o miłości. Czy ktokolwiek ma prawo zatykać jej w tej sytuacji usta?
Najbardziej przeraziła mnie odpowiedź byłej wokalistki zespołu Maanam na pytanie: „Nie ma dobrych księży?”. Kora powiedziała: „Pewnie są, ale dla mnie wyrażenie „dobry ksiądz" to oksymoron” (metaforyczne zestawienie wyrazów o przeciwstawnym, wykluczającym się wzajemnie znaczeniu, np. gorzkie szczęście, wymowne milczenie - przyp. A. S.). Potem dodała, że była ofiarą molestowania także przez mężczyzn z kręgu jej własnej rodziny. Ale zaraz uczyniła bardzo istotne rozróżnienie: „Czym innym jednak jest spoufalanie się erotyczne z dzieckiem osoby świeckiej, a czym innym księdza”. Skąd ta bardzo ważna różnica? Właśnie wyjaśnienie tej kwestii jest dla mnie, księdza, przerażające: „Pamiętam, że jako dziecko zastanawiałam się, czy zakonnice i księża sikają i robią kupę. Mnie się wydawało trywialne już to, że oni jedli, wkładali coś do ust, a co dopiero mówić o innych potrzebach? Gdy wychowuje się dziecko, stawiając duchownych na piedestale, to jest dla niego strasznym odkryciem, gdy ten półświęty okazuje się ciemną siłą. Dopóki Kościół nie zda sobie sprawy z tego, jaką robi krzywdę, i nie przyzna się do wyrządzonego zła, nic się nie zmieni”.
Pani Kora Jackowska jest nie tylko ofiarą złego, grzesznego księdza. Jest również ofiarą fałszywego obrazu duchownego, który wciąż, wciąż i wciąż trwa, jest upowszechniany i kultywowany w bardzo wielu środowiskach. Także przez wielu księży. Także w wielu kościelnych instytucjach. Bardzo ważnych instytucjach. Kora w wyjątkowo celnych słowach ujęła istotę tego fałszerstwa. Traktowanie każdego duchownego jak „półświętego”, jak nadczłowieka, to bardzo groźna pokusa. Dla wszystkich. Zarówno dla tych, którzy bez żadnej swojej zasługi zostali wybrani i powołani do kapłaństwa służebnego w Kościele, jak i dla tych, którzy nie przyjmują święceń, ale uczestniczą w kapłaństwie powszechnym. Kto jej ulega, wcześniej czy później dozna poważnego rozczarowania i zawodu nie tylko odkryciem, że ksiądz to taki sam człowiek, jak każdy inny, ale również tym, że jest on grzesznikiem. Bywa, że wielkim grzesznikiem.
Nieraz w konfesjonale łapię się na tym, że gdy ktoś wyznaje swoje grzechy, mam ochotę powiedzieć „Ja też”, a czasem wyznać penitentowi „Ja o wiele bardziej”. Nie robię tego. Ale przecież w czasie każdej Mszy św. razem z wszystkimi uczestnikami powtarzam głośno „Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Nie mogę w czasie aktu pokuty milczeć. Mam bardzo dużo na sumieniu. Wie to nie tylko Pan Bóg. Wiedzą przecież o tym wcale liczni ludzi, których tak czy inaczej skrzywdziłem, których moje grzechy bezpośrednio dotknęły.
W pewnej parafii byłem świadkiem kazania, w którym ksiądz bardzo ostro piętnował konkretny grzech. „Ale im powiedział” - ucieszył się głośno zakrystianin. „O ile go znam, mówił to kazanie do siebie” - odezwał się siedzący w kącie z brewiarzem ksiądz emeryt. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do emeryta. Też znam tego księdza. I miałem na końcu języka te same słowa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.