Musimy namówić klientów, aby powrócili do kupowania, ale robili to odpowiedzialnie, bo nie wiadomo, kiedy poradzimy sobie z epidemią. To jest czas odmarzania konsumentów. Kolejnym etapem może być dopiero odmrażanie gospodarki - mówi PAP ekonomista z Szkoły Głównej Handlowej, dr Artur Bartoszewicz.
PAP: Czy działania naszych instytucji finansowych, podjęte w związku z pandemią koronawirusa, pozytywnie odbiją się na kondycji naszych przedsiębiorstw?
Artur Bartoszewicz: Myślę, że obecnie najistotniejszym zadaniem przyjętym przez Narodowy Bank Polski jest ochrona sektora finansowego. Takie byłe też cele pierwszej tarczy antykryzysowej; a poprzez rozwiązania tarczy finansowej sektor ten ma możliwość pośredniego i bezpośredniego finansowania działalności przedsiębiorstw.
Ja jednak mam wątpliwości, czy celem tarczy antykryzysowej powinna być pomoc sektorowi finansowemu, czy też bankowemu sensu stricto. Przecież przez lata zapewniano, że sektor ten jest w doskonałej kondycji. Na potwierdzenie tego jest fakt, iż generuje 16-18 mld zł zysku rocznie, więc nie widzę większego powodu, czemu akurat ten sektor powinien być wspierany. Nie mamy do czynienia z kryzysem finansowym, jak to miało miejsce w latach 2008-2009. Obecnie głównym zagrożeniem w sektorze finansowym jest to, że obniżono stopy procentowe, z czym problemy mogą mieć nie tylko mniejsze instytucje finansowe, jak np. banki spółdzielcze.
PAP: To jak ocenić działania NBP i pozostałych publicznych instytucji finansowych?
A. B.: Należy zaznaczyć, że obecnie nie mamy do czynienia z kryzysem finansowym, tylko z szokiem podażowym i popytowym. Oczywiście, NBP i BGK, budując swoisty system gwarancyjny i zachęcając banki do wsparcia kredytowego przedsiębiorców, wzmacniają sektor bankowy, obniżając w ten sposób ryzyko działalności kredytowej dla przedsiębiorstw. Zwłaszcza że wiele z nich, poddanych dziś ocenie kredytowej, nie spełniałoby wymogów udzielenia finansowania przez banki.
W obecnej sytuacji Narodowy Bank Polski ma dwie role. Z jednej strony udziela wsparcia i upłynnia banki, a z drugiej robi coś, co jest zwykłym dodrukiem pieniądza - czyli skupuje obligacje skarbowe, niedługo też obligacje PFR, co ma służyć wpompowaniu pieniądza w gospodarkę w ramach drugiej tarczy antykryzysowej, ale cały czas jest to mechanizm oparty na długu. W efekcie ratowane przedsiębiorstwa będą miały słabe parametry w wymiarze zadłużenia, czyli ogromne zobowiązania, co osłabi ich kondycję w dłuższym okresie. Nie będą miały środków na inwestycje, gdyż spożytkują cały potencjał zdolności kredytowej na aktywność operacyjną. Efekt zadłużenia ma być złagodzony umorzeniami wynikającymi z drugiej tarczy, pod warunkiem utrzymania zatrudnienia. Co rodzi kolejną pułapkę, ponieważ ogranicza to pożądaną w kryzysie elastyczność przedsiębiorców. Zobowiązanie do utrzymania pełnego zatrudnienia za wszelką cenę może utrudnić utrzymanie się na rynku w sytuacji nadejścia kolejnej fali kryzysu.
Dlatego państwo powinno rozszerzyć system wsparcia dla bezrobotnych, przejmując zwalnianych pracowników i przenosząc do czegoś w rodzaju funduszu, który będzie częściowo pokrywał wynagrodzenie pracowników - system dochodu gwarantowanego. Musimy zmienić myślenie i zacząć stosować adekwatne rozwiązania. Teraz musimy namówić klientów, aby powrócili do kupowania, ale by zrobili to odpowiedzialnie, ponieważ nie wiadomo, kiedy poradzimy sobie z epidemią. To jest czas odmarzania konsumentów, a kolejnym etapem może być dopiero odmrażanie gospodarki. To popyt musi pociągnąć podaż, gdyż w przeciwnym wypadku pogorszymy sytuację rynkową biznesu. Jeśli granice nie zostaną otwarte, a nasi zagraniczni partnerzy handlowi nie będą zainteresowani importem z Polski, ruszenie gospodarki w oparciu o konsumpcje wewnętrzną, przy wycofanych inwestycjach, będzie graniczyło z cudem.
PAP: Co z grupą bardzo podatną na zwolnienia, jak pracujących na umowach cywilnoprawnych i samozatrudnionych? Ziści się czarny scenariusz?
A. B.: Nie mamy pełnej i potwierdzonej informacji o skali nowych bezrobotnych i ilości zawieszonych działalności gospodarczych, ale z płynących doniesień - skala jest masowa. W USA skala tąpnięcia na rynku pracy jest ogromna, w Europie można spodziewać się porównywalnych reakcji rynku, nawet jeśli będzie to - z uwagi na odmienne relacje na rynku pracy - opóźnione. Tarcza jak na razie jest w stanie ochronić kilkaset tysięcy miejsc pracy, a możemy spodziewać się dwóch milionów zwolnionych, a prawdopodobnie i więcej, jeśli kryzys się nasili i przedłuży w czasie.
Dogmatyczne wspieranie utrzymania miejsc pracy zamiast bezpośredniej pomocy firmom w dostosowaniu się do sytuacji kryzysowej może je wpędzić w zbędne koszty i osłabić ich pozycję rynkową. Może zabrzmi to bardzo ostro, ale zdrowsi wyjdą z zawirowań ci, którzy się odchudzą. Wygra ten, kto będzie dysponował gotówką, a nie będzie zadłużony po uszy. Musimy szukać innowacyjnych i niestereotypowych rozwiązać, aby pokonać ten kryzys, bo dotychczasowe rozwiązania, jak się można spodziewać z dużym prawdopodobieństwem już nie zadziałają.
PAP: To gdzie szukać finansowania?
A. B.: Potrzebne jest nam wspólnotowe podejście. Ten kryzys pokazał słabość państw narodowych, pokazując siłę społeczności lokalnych i solidarności międzyludzkiej. Na poziomie europejskim powinniśmy wprowadzić koronaobligacje, gwarantowane wspólnie przez wszystkie kraje, co umożliwiłoby np. Grecji czy Polsce dostęp do taniego pieniądza.
Nie można też ignorować ryzyka dużego potencjalnego zagrożenia korupcją w obszarze pomocy przedsiębiorstwom. Sprawne docieranie do decydentów może stać się bardziej istotne niż obecność na rynku. Zamiast finansowania kosztów działalności firm, powinniśmy je z nich zdejmować. Inaczej możemy utrzymywać sztucznie przedsiębiorców, którzy będą istnieć tylko po, by korzystać ze środków publicznych, jak to się zaczyna dziać we Włoszech, gdzie mafia przejmuje korzyści z transferów antykryzysowych. Zbyt duże zbliżenie polityki i biznesu może ponadto popchnąć w kierunku modelu wschodniego i oligarchizacji wielu sektorów. Dlatego powinniśmy wspierać generalnie aktywność biznesu i możliwość skutecznego zawierania transakcji, zamiast wspierania konkretnych przedsiębiorstw. W zamian powinniśmy zagwarantować pewność zdarzeń gospodarczych zaistniałych w warunkach wysokiego ryzyka niewypłacalności stron, np. odkupując nieopłacone wierzytelności poprzez system krajowego faktoringu.
Polska ma jak na swoje możliwości ogromne programy pomocowe, o wartości ok. 15 proc. PKB. Jednak o wiele więcej przeznaczają na walkę z kryzysem takie gospodarki, jak Niemcy, USA czy Japonia. Tam działania również są niestandardowe - np. finansuje się przeniesienie produkcji z powrotem do kraju siedziby, albo wspiera się konkretne branże. Teraz jest moment, aby dla stymulowania gospodarki zrzucić wszystkie bariery biurokratyczne i starać się przyciągnąć inwestycje powracające do Europy np. z Chin. W obecnej sytuacji działania nadmiernej i szkodliwej biurokracji, utrudniającej procesy inwestycyjne i bieżącą działalność biznesową, można porównać do aktywności terrorystycznej. Zamiast wpierać i ratować gospodarkę, mogą doprowadzić do pogłębienia załamania i dewastacji zarówno poszczególnych rynków, jak i społeczeństwa. Dlatego czas na trzecią tarczę, w wręcz miecz - ciecia zbędnej biurokracji i barier prowadzenia biznesu w Polsce. Świat musi odkryć Polskę na nowo, jako obszar otwarty na biznes i wspierający przedsiębiorczość. Bez tego kryzys zostanie z nami na lata.