Rodziny górników, którzy przez 69 dni przebywali uwięzieni 600 metrów pod ziemią w chilijskiej kopalni San Jose, obawiają się ich powrotu do pracy - pisze w czwartek agencja AFP.
"Jako ojciec poradziłbym im, żeby zmienili pracę i nie wracali do kopalni. Ale to oni podejmą decyzję i jeśli postanowią nadal tam pracować, być może czekają mnie nieprzespane noce" - wyznał Alfonso Avalos, ojciec Florencia i Renana Avalosów, dwóch z uratowanych górników.
W tej branży "górnik nigdy nie wie, czy wróci do domu" - mówi ojciec innego uratowanego, Jimmy'ego Cardona.
Ale przyszłość uratowanych jest niepewna. Ośmiu ma ponad 50 lat, a grupa San Esteban, do której należy kopalnia San Jose, jest na skraju upadłości. Po zamrożeniu aktywów grupy górnicy mają jedynie gwarancje, że dostaną zaległe pensje do września.
Być może dostaną też odszkodowanie, gdyż ich rodziny wystąpiły o 12 mln dolarów rekompensaty od właścicieli kopalni. Z pewnością otrzymają po 2 tys. dolarów od anonimowego przedsiębiorcy i 10 tys. dolarów od ekscentrycznego milionera Leonardo Farkasa.
Ale nawet jeśli uwzględnić ewentualne prawa autorskie do filmów i książek o ich przejściach, większość - zwłaszcza najmłodsi - nie ma zapewnionej emerytury.
Jedyną propozycją pracy, jaką do tej pory otrzymali, jest posada w jednej z kopalń Farkasa w okolicach Copiapo na północy Chile, gdzie leży także kopalnia San Jose.
Niektórzy już zapowiedzieli najbliższym, że zamierzają wrócić do kopalni, gdzie stosunkowo wysokie pensje (1000 dolarów miesięcznie w San Jose) częściowo rekompensują podejmowane ryzyko.
"Powiedział mi: +Jestem górnikiem i umrę jako górnik+" - mówi Silvia Segovia, która nie chce, by jej brat "kiedykolwiek wracał do kopalni".
Inni nie podjęli jeszcze decyzji, ale rodziny chcą, by zmienili zawód.
"Nie chcę, żeby wrócił do pracy w kopalni. Boję się, bo podziemne kopalnie nie są bezpieczne(...) Powiedziałem mu, że już dość wycierpieliśmy" - mówi Omar Reygadas, syn jednego z uratowanych, który nazywa się tak samo.
Część bliskich ma mniej obaw. "Ja się nie boję" - zapewnia Alejandro Contreras, mechanik w kopalni i przyrodni brat jednego z uratowanych Victora Zamory. "Może umrzeć zarówno w kopalni, jak i na powierzchni. Każdy powinien robić to, na co ma ochotę" - dodaje drugi przyrodni brat uratowanego, Cristian Contreras, który także jest górnikiem.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.