A dlaczego ty jesteś Bozia?
Brzęczało coś w samochodzie od dłuższego czasu, dlatego korzystając z okazji skręciłem do mechanika. Ten, po kilku minutach, patrząc w okno, zauważył: będzie nalot. Rzeczywiście. Po chwili w drzwiach pojawiła się jego żona z trójką dzieci. Najmłodsze na ręku. Średni, Olek, przybił piąstkę i wprawiając w osłupienie zarówno proboszcza jak i rodziców, zapytał pierwszego: „a dlaczego Ty jesteś Bozia?”
Wyobrażam sobie skrzywioną minę części czytelników, słusznie przekonanych o konieczności unikania w mówieniu o Bogu pewnych określeń, delikatnie mówiąc, infantylnych, jednak wychodzę z założenia, że dokonywanie korekt w obecności rodziców, zwłaszcza matki, nie jest najlepszym zabiegiem wychowawczym. Poza tym, o czym przekonałem się w praktyce duszpasterskiej wielokrotnie, przyjdzie na nie czas i miejsce.
Tymczasem zdziwiona pytaniem syna mamusia sama zaczęła wyjaśniać. Przychodząc z dziećmi do kościoła często, wskazując na ołtarz, mówi im: tam jest Bozia. Ale dzieci, jak to dzieci, nie mając ukształtowanego jeszcze myślenia abstrakcyjnego, słów matki nie kojarzą z ołtarzem i Tym, który na nim się znajduje, ale z osobą księdza. Stąd całkiem logiczne pytanie Olka, zdziwionego zdziwieniem dorosłych.
Jak to zwykle bywa zdziwienie dorosłych było punktem wyjścia do całkiem ciekawej rozmowy o polskim Kościele dziś, a pewnych oznakach – także w parafii – kryzysu, trudnościach w relacjach z dziećmi i młodymi, będących nie tylko problemem duszpasterzy i katechetów. Również rodziców. O tych coraz częściej mówi się, że są ostatnim pokoleniem, które słuchało swoich rodziców i pierwszym, słuchającym swoje dzieci. Cóż, ta zmiana pokoleniowa jakościowo jest zupełnie inna od poprzednich i trzeba szukać nowych sposobów na budowanie relacji. Pandemia, co wszyscy coraz bardziej sobie uświadamiają, tego nie ułatwia. Przeciwnie.
Wracając do rozmowy. W kontekście pytań o młodych posłużyłem się fragmentem tekstu, opublikowanego przed kilkoma dniami przez autora głośniej książki „Ostatni dzwonek”, księdza Damiana Wyżkiewicza CM. Autor, dając konkretne przykłady, poddaje krytyce mit wspaniałego duszpasterstwa i jeszcze wspanialszej katechezy w czasach, gdy religia była w salkach. Trudno się z nim nie zgodzić. Gdy zaczynałem pracę w roku 1984 miałem cztery godziny religii z młodzieżą. Dwie na miejscu i dwie w punktach. Ale… moja parafia i placówka dziekańska były dwoma, gdzie takowe lekcje miały miejsce. Z perspektywy czasu wiemy, że w skali całego kraju na religię w salkach chodziło około trzech procent młodych. Pozostałych nie zawsze można było posądzać o lenistwo czy obojętność. Nie ukrywam, z podziwem patrzyłem na pewną rodzinę. Dzieci każdego dnia wracały autobusem z szkoły – bagatela – tylko czterdzieści kilometrów, sześć kolejnych szły polnymi drogami. Czasem przed wieczorną lekcją religii zdążyły iść do domu i coś zjeść, najczęściej po wyjściu z autobusu czekały na księdza. Wracały do domu około 21. W miastach było lepiej, ale nie było wspaniale. Wiele zależało, jak dziś, od osobowości i charyzmatu duszpasterzy. Były wcale nie odosobnione miejsca, gdzie przez dziesięciolecia duszpasterstwa młodzieży po prostu nie było. Były ośrodki promieniujące. I już wtedy, przed niemalże czterdziestu laty, zdarzały się wędrówki z parafii do parafii. Bo w jednej były systematyczne spotkania, cotygodniowe eucharystie młodych, wyjazdy, w drugiej, obok, duszpasterska pustka.
Patrząc na dzisiejsze duszpasterstwo w skali całego kraju trudno mówić o pustce. Ruchy, grupy modlitewne, stowarzyszenia, bractwa. Gdyby policzyć, wyjdzie nam około trzech i pół miliona zaangażowanych świeckich. To nam daje niemalże dziesięć procent aktywnych członków laikatu. Będących solą i zaczynem, medialnie niewidocznych. Bo przecież rzadko się zdarza, by nawet kościelne media rozpisywały się o drobnych parafialnych inicjatywach. Dziennikarze najczęściej pojawiają się w miejscach konfliktów, rozdmuchując je nieproporcjonalnie do ich skali. Lubią pisać w skali makro zapominając, że składają się nań tysiące elementów mikro. Przytulony do ojca Oluś, ze zdumieniem słuchający rozmowy dorosłych i nie domyślający się jakiego zamieszania narobił swoim pytaniem, jest najlepszym dowodem na to, że do totalnej pustki jeszcze nam daleko.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W Monrowii wylądowali uzbrojeni komandosi z Gwinei, żądając wydania zbiega.
Dziś mija 1000 dni od napaści Rosji na Ukrainę i rozpoczęcia tam pełnoskalowej wojny.
Są też bardziej uczciwe, komunikatywne i terminowe niż mężczyźni, ale...
Rodziny z Ukrainy mają dostęp do świadczeń rodzinnych np. 800 plus.
Ochrona budynku oddała w kierunku napastników strzały ostrzegawcze.
Zawsze mamy wsparcie ze strony Stolicy Apostolskiej - uważa ambasador Ukrainy przy Watykanie.