Co chwilę wyją syreny. Niedaleko słychać wybuchy, ale ja nie opuszczę parafii - powiedział PAP o. Marek Gromotka, który od 20 lat przebywa w Kijowie. Karmelita bosy dodał, że w jego parafii jest bardzo dużo dzieci. Pomoc Polaków będzie niezwykle potrzebna. W tej chwili poprosił o modlitwę.
"W Kijowie ludzie siedzą w domach i w schronach albo w metrze czy podziemiach. Co chwilę wyją syreny alarmowe. Słychać wybuchy. One są niedaleko ok. 20 kilometrów stąd. Jeden helikopter rosyjski został zestrzelony i wpadł na dziewięciopiętrowy budynek. Wybuch pożar, wiele osób uznawanych jest za zaginionych" - relacjonował w rozmowie z PAP o. Marek Gromotka.
Duchowny przekazał PAP, że w Kijowie na klasztor zaadaptowano budynek po byłych garażach.
"Zejdę na dół, jeżeli będzie trzeba. No i już" - wskazał ze spokojem.
Na razie jest sam. Jeżeli będzie mógł, dojedzie do niego drugi ojciec.
"Jestem sam w parafii. Mszę świętą odprawiam normalnie. Trochę ludzi przychodzi. (...) Jestem. Jeżeli trzeba podejść do szpitala, który jest niedaleko, to podchodzę. Jest niebezpiecznie, ale ja nie opuszczę parafii" - dodał.
Zakonnik posługuje w Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego. Ojciec Gromotka jeździł przed laty na misje do Afryki. Widział na własne oczy wojnę w Rwandzie. Na Ukrainie jest od 20 lat.
"Nikt się tutaj nie spodziewał, że Federacja Rosyjska może realnie zaatakować. W wojsku ukraińskim jest determinacja, aby bronić kraju za wszelką cenę. I bronią tego kraju i swojej stolicy" - powiedział karmelita bosy z krakowskiej prowincji.
W tym momencie poprosił Polaków o modlitwę.
"Później potrzebna będzie na pewno pomoc materialna. Także chodzi o pomoc psychologiczną. W naszej parafii jest dużo dzieci. Nie wszyscy wyjechali. Pomoc w mojej parafii będzie potrzebna, to pewne. Proszę o modlitwę" - podkreślił.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.