„Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”? O to zdanie trwa batalia polaryzująca „katolicki” internet. Prawda to, czy nieprawda?
Największy problem w rozumieniu tego zdania pojawia się wówczas, gdy na pojęcia, z których zbudowany jest jego sens, próbujemy nakładać nasze ograniczone kalki myślowe, zamykając Boga w wąskich, schematycznych, a często także uwarunkowanych naszymi osobistymi doświadczeniami sposobach rozumienia sądu, sprawiedliwości, nagrody i kary. Ale czy możemy rozumieć je inaczej?
Czy Bóg jest sędzią?
Tak, bo gdy Bóg objawia siebie, wówczas dokuje się rozsądzenie między tym, co dobre, a tym, co złe. Wszak sam jest nie tylko dobry, ale jest absolutnym Dobrem. Nie ma w Nim żadnej dwuznaczności i niejasności, a wkraczając w świat i w ludzkie dzieje sprawia, że wszystko to, co nie-Boże i nie-dobre zostaje w konfrontacji z Nim „osądzone”- ujawnione oraz przezwyciężone; że musi ustąpić jak ciemność wobec światłości. Wszak „sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu” (J 3, 19-21). Dlatego sąd to nie arbitralny werdykt Boga. To odsłanianie się prawdy o nas, gdy się do Jego światła zbliżamy, lub gdy się od Niego oddalamy.
Czy Bóg jest sędzią sprawiedliwym?
Tak, bo, jak pisał św. Tomasz z Akwinu, „sprawiedliwość to sprawność, dzięki której ktoś stałą i wiekuistą wolą oddaje każdemu to, co się jemu należy” [Suma Teologiczna, qu. 58, 1]. Dlatego Bóg osądzając – ujawniając i przezwyciężając ciemność, w której tkwi człowiek – swoją stałą i wiekuistą wolą sprawiedliwie oddaje człowiekowi to, co się mu należy: wielkość, godność, dziecięctwo Boże, wywyższenie jego natury. A należy mu się to dlatego, że tak został przez Boga pomyślany, chciany i ukochany. Bóg zatem chce przywracać człowiekowi to, jak został zaplanowany i powołany do istnienia; to, co zło w nim zniszczyło. Czyni to przez swoje miłosierdzie, które jest najwyższym przejawem Jego sprawiedliwości. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3, 16-17). I tylko wolne ludzkie „nie” może postawić temu granice.
Czy Bóg za dobro wynagradza?
Tak, bo „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2, 9). Dlatego właśnie „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28). Wszak wynagradzanie nas jest Jego przywilejem, pragnieniem i upodobaniem.
Czy Bóg za zło karze?
Tak, bo szanuje to, co wybieramy – także wybór, którym Go odrzucamy. A ponieważ mniej lub bardziej radykalnie odrzucamy Go zawsze wtedy, gdy wybieramy zło, dlatego Bóg na każdym etapie i w każdym momencie naszego życia nieustannie, konsekwentnie i cierpliwie proponuje nam w swej miłosiernej sprawiedliwości samego siebie, jako „kontrofertę” – wiecznotrwałą propozycję miłości. Proponuje nam siebie do końca, ponieważ z nas nie rezygnuje i poważnie traktuje nas oraz nasze decyzje. Dlatego ofiaruje nam siebie aż po kres naszych wyborów i nawet wówczas, gdy w swej przedwiedzy zna ich rezultat, w swej wszechmocy ich nie determinuje. Przeciwnie, respektuje je, godząc się na to, że zaciągamy na siebie ich konsekwencje. Do końca gotowy, aby chwycić naszą rękę, gdy ją do Niego wyciągniemy – choćby w ostatniej chwili naszego umierania – dopuszcza, że dar naszej wolności uczynimy nieszczęsnym, a ludzka ręka nie wyciągnie się w stronę Jego miłosierdzia. Kara, to nie dzieło woli Boga, którą nam odpłaca za to, że Go nie słuchamy, ale Jego dopust – pokorna zgoda na konsekwencje, które sami na siebie zaciągamy, odrzucając Bożą miłość; to przyzwolenie na skutki naszych czynów, którymi sami siebie karzemy. Albowiem „nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych” (Mt 18, 14). Nasza śmierć może być tylko owocem naszej (samo)woli.
Tekst pierwotnie ukazał się na profilu facebookowym autora.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.