Zatrzymano Polaka mieszkającego w Wielkiej Brytanii, który w sobotę późnym wieczorem zadzwonił do Komendy Głównej Policji informując o bombie w jednej z komisji wyborczych w Warszawie. 40-latek był pod wpływem alkoholu, tłumaczy, że był to jedynie żart.
Jak powiedział PAP rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski, mężczyzna zadzwonił ok. godz. 22 do dyżurnego KGP. "Powiedział z obcobrzmiącym akcentem, że w jednej z śródmiejskich komisji podłożony został ładunek wybuchowy" - dodał.
Policjanci rozpoczęli sprawdzenie pirotechniczne lokalu. W akcji wykorzystywano zarówno specjalistyczny sprzęt jak i psy. "Na szczęście alarm okazał się fałszywy. Niczego nie znaleziono. Sprawdzenie zakończyło się przed godziną 7, tak, że komisja mogła normalnie rozpocząć pracę" - dodał rzecznik.
W tym samym czasie policjanci z KGP ustalali sprawcę alarmu. "Trop prowadził na Wyspy Brytyjskiej. Przekazaliśmy informacje tamtejszej policji. Zatrzymała 40-letniego Jacka K. " - poinformował Sokołowski.
Jak się okazało mężczyzna był pod wpływem alkoholu. Tłumaczył, że to był żart. Ponieważ przestępstwo popełniono na terenie Wielkiej Brytanii, może odpowiadać za nie właśnie w tym kraju. A tam kara jest bardzo wysoka, grozi mu nawet siedem lat więzienia" - zaznaczył Sokołowski.
Podkreślił również, że w większości przypadków sprawcy tego typu alarmów są zatrzymywani i ponoszą tego konsekwencję.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.