Lepiej nie dorastać do ideałów czy wcale ich nie mieć?
Włoskie dekrety i polskie spory z mądrością mnichów w tle.
„Jesteśmy braćmi w Chrystusie” – usłyszeli oprawcy gdy rozkazali seminarzystom rozdzielić się według plemion ich pochodzenia. Hutu i Tutsi chwycili się za ręce. Serie z karabinów mieszały się ze słowami modlitwy o przebaczenie.
To, co dziś wydaje mi się najtrudniejszym zadaniem stojącym przed Kościołem, to odważne nazywanie każdego dobra dobrem i każdego zła złem. Po każdej stronie społecznego pola bitwy.
Czyli rzecz o chrześcijańskim radykalizmie i nie tylko.
Poczekałem, zobaczyłem. Czas siąść i napisać.
Inaczej widzi Kościół biskup, inaczej proboszcz, inaczej wikary, inaczej zakonnik, a zakonnica jeszcze inaczej. No i ci, których najwięcej – świeccy. Jak te wszystkie spojrzenia na tyle scalić, by uczynić z ich wielości nie przeszkodę, a bogactwo rozumienia Kościoła?
Potrzebujemy dobrych historii, by nie zatracić wiary w człowieka.
Im dalej od powstańczego zrywu tym bardziej obrasta on legendą. Źle czy dobrze?