Siostry z katowickiego klasztoru zgromadzenia misjonarek miłości, założonego przez Matkę Teresę z Kalkuty oglądały jej beatyfikacje wraz z ubogimi podopiecznymi na specjalnie wypożyczonym, dużym ekranie telewizyjnym.
W katowickim klasztorze misjonarek miłości mieszkają siostry, które nieraz spotykały się z Matką Teresą z Kalkuty. - Wydawała się być kimś bardzo zwyczajnym. O niektórych sprawach dowiedziałyśmy się dopiero dzięki procesowi beatyfikacyjnemu - mówią siostry. Na przykład natchnienie do założenia nowego zakonu Matka Teresa zaczerpnęła z wizji, w której zobaczyła tłum ludzi cierpiących i smutnych oraz Matkę Bożą, która jej poleciła: "Zatroszcz się o nich. Oni są moi. Przynieś ich do Jezusa. Zanieś im Jezusa. Nie bój się. Naucz ich odmawiać różaniec w rodzinach, a wszystko będzie dobrze. Nie bój się. Jezus i Ja będziemy z tobą i twoimi dziećmi". Katowicki dom misjonarek miłości na ul. Krasińskiego 27 jest nowy, ale... jedna rzecz jest w nim już trochę zniszczona. To klamka wejściowych drzwi, przez które przechodzi wielu potrzebujących. Dostają obiady, możliwość kąpieli i pomocy medycznej. Są zapraszani na Msze, katechezy i pogadanki. Na piętrze jest przytulisko dla kilkunastu osób. Zasadą jest, że służy ono jako schronienie czasowe, bo siostry nie chcą "hodować" biedy, ale z niej ludzi wyciągać. Najczęściej oznacza to mobilizowanie do podjęcia antyalkoholowego leczenie odwykowego, pomoc w usamodzielnieniu się, znalezieniu mieszkania. Czasem jednak zdrowie podopiecznych nie pozwala im na samodzielne funkcjonowanie. Wtedy mogą liczyć na dłuższa gościnę. - Jestem tu szczęśliwy jak nigdy w życiu - mówi mieszkający u sióstr 86-letni pan Tadeusz. Misjonarki miłości podkreślają, że ich styl to radykalne ubóstwo i prostota. W dużej kaplicy, gdzie zapraszani są ubodzy, ustawiono ławki, ale w małej kaplicy sióstr siedzi się na szorstkich matach, uszytych z jutowych worków. Aż trudno sobie wyobrazić, że zgromadzenie, które na całym świecie ma około 4 tys. sióstr, posiada zaledwie... jeden komputer. - I to tylko na potrzeby beatyfikacji Matki Teresy. Potem nie będzie już potrzebny - uważają siostry. A że przez Internet można się kontaktować taniej niż przez telefon... - Nie ślubowałyśmy ekonomii, tylko ubóstwo - odpowiadają siostry, które podkreślają, że nie chcą niczego, co by je oddalało od ubogich. Misjonarki miłości uważają też, że z prostotą ich życia kłóci się udzielanie wywiadów. Przez kilka lat odmawiały szerszych wypowiedzi. Aż dopiero z okazji beatyfikacji Matki Teresy misjonarki zgodziły się, żeby za specjalną zgodą ogólnoświatowych władz zakonnych w Kalkucie - dziennikarz KAI mógł przez kilkanaście godzin towarzyszyć im w pracy. Dzień w klasztorze w zaczyna się za dwadzieścia piąta rano. Pierwsze modlitwy trwają do szóstej. Potem sprzątanie, za kwadrans siódma Msza, po niej - śniadanie. O ósmej siostry rozchodzą się do swoich obowiązków. Często wychodzą do bezdomnych na katowickim dworcu. Odwiedzają też mieszkania, ukryte są w odrapanych podwórkach. Zagadują napotkanych bezdomnych; pytają, w czym mogą pomóc, zapraszają do siebie. Rozmowa często kończy się krótką modlitwą i wręczeniem medalika Matki Bożej. - Matka Teresa zawsze mówiła, że nie jesteśmy pomocą społeczną Chcemy przede wszystkim być z ubogimi i zapalać w nich światełko Bożej nadziei - mówią siostry. W południe krótka modlitwa, potem obiad. Pół godziny odpoczynku, a o wpół do drugiej herbata i czytanie duchowe. O wpół do trzeciej otwierana jest stołówka lub znowu siostry wychodzą do ubogich: do narkomanów na oddziale detoksykacyjnym, do niewidomych w domu pomocy społecznej, do więźniów w katowickim areszcie. - W sensie duchowym nie widzę różnicy między biedą, która widziałam w Indiach i tą, która jest w Katowicach - mówi jedna z sióstr. Po południu, o pół do szóstej rozpoczyna się godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu i modlitwy brewiarzowe. Potem jeszcze trochę pracy i o wpół do ósmej kolacja. Po niej rekreacja, czyli okazja do odpoczynku i zwykłego pogadania. O dziewiątej - modlitwa wieczorna. Światło gaśnie za dwadzieścia dziesiąta. Żeby wytrzymać takie tempo pracy i modlitwy, siostry w białych sari muszą być twarde Ale z drugiej strony częścią ich stylu życia jest z pewnością uśmiech. Podopieczni tak się już do niego przyzwyczaili, że jeśli go nie wiedzą, to się o niego upominają. Mówią: "A siostra dziś jakaś taka mało uśmiechnięta!" Ale to nie zdarza się często. - Jeśli ktoś ma kontakt z Bogiem, jest szczęśliwy - mówią siostry. W katowickim klasztorze mieszkają siostry pochodzące z Polski, Francji, Włoch, Słowacji, Węgier, Kenii, Libanu, Indii i Filipin. Jak się dogadują? Z Polakami - po polsku, a między sobą po angielsku - to "urzędowy" język tego zakonu,. Jego wprowadzenie było koniecznością, bo siostry są co pewien czas przenoszone, ale nie do innego klasztoru w rodzinnym kraju, tylko do jakiegokolwiek domu misjonarek miłości na całym świecie. Pełna globalizacja! Można by powiedzieć: globalizacja solidarności z ubogimi - jak mówi Ojciec Święty.
"Franciszek jest przytomny, ale bardziej cierpiał niż poprzedniego dnia."
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.