Supermarkety były zamknięte, ale kto chciał, bez problemu zrobił 1 listopada zakupy w osiedlowym sklepiku. Inspektorzy pracy dostali sporo donosów na handlowców łamiących zakaz pracy w święto - podał Dziennik.
Zgodnie z uchwalonymi przez parlament przepisami w 12 najważniejszych dla Polaków świąt sklepy mają być zamknięte, 1 listopada był dla sprzedawców testem z przestrzegania prawa, a dla klientów - ze zmiany nawyków. Jak można było przypuszczać, duże sieci handlowe dostosowały się i ich pracownicy mieli wolne. Centrum handlowe Lublin Plaża otworzyło tylko część rozrywkową - kino i salon gier. Podobnie było m.in. w Warszawie i Trójmieście. Z okazji skwapliwie skorzystali właściciele sklepików osiedlowych. Niewielki spożywczak przy ul. Kawaleryjskiej w Krakowie od samego rana przeżywał oblężenie. - Tylu klientów jeszcze nie miałam - cieszyła się Grażyna Michałowska. Według niej przepis powinien obowiązywać we wszystkie niedziele. - Może poprawiłaby się sytuacja drobnych handlowców - tłumaczy. Pracował też sklep przy ul. Żeligowskiego w Łodzi. - Postanowiliśmy, że ja będę handlował, a żona pójdzie na groby - mówi właściciel, prosząc o niepodawanie nazwiska. Kiedy w środku był reporter, przy ladzie wiła się kolejka. - Gdyby był zamknięty, to obyłabym się bez zakupów, ale mieszkam blisko, więc się skusiłam - mówi Monika Wojciechowska. Wyszła z siatką pomidorów i jogurtami dla dzieci. Dla wielu klientów przyzwyczajonych do codziennych zakupów w marketach szukanie otwartych sklepików było problemem. Dariusz Gułag z Krakowa narzekał, że krążył ponad godzinę, aby kupić mleko dla dzieci. Trudno jednak ukryć, że najdłuższe kolejki były w sklepach z alkoholem. Przy al. Niepodległości w Warszawie sprzedawca ledwie nadążał z obsługą. - Najlepiej schodzi wódka - rzucił do dziennikarzy. - A po niej piwo i chleb. Nad przestrzeganiem zakazu czuwali urzędnicy PIP. Okręgowe oddziały Państwowej Inspekcji Pracy uruchomiły telefony, pod które można było zgłaszać donosy. W Trójmieście pierwszy telefon był już o 5.30 rano. - Mieliśmy serię zgłoszeń, głównie z Gdyni, o zmuszaniu ludzi do pracy. Jeśli potwierdzimy, że doszło do złamania praw pracowniczych, właścicielom grożą grzywny - zapowiada Agnieszka Kraszewska z PIP. Od redakcji Jak widać prawdziwy problem leży wciąż po stronie tych, którzy mają "nawyk" zmuszania innych do pracy w święta wyłącznie po to, aby uczynić zadość ich wygodnictwu i lenistwu. W takich sytuacjach potrzebne jest prawo, które zmieni "nawyki".
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.