Kiedyś za wiarę krew przelewano, a teraz ludziom żal 500 euro rocznie - napisała Gazeta Wyborcza w artykule "Wypisali się z Kościoła".
Jezuita Wojciech Ziółek, proboszcz parafii pw. św. Klemensa Dworzaka we Wrocławiu, wykreślił w ostatnich dwóch latach kilku parafian. - W każdej organizacji jest tak, że jeśli nie płacisz składek, to zostajesz skreślony. Ja rozumiem, że tym ludziom chodzi o oszczędzenie pieniędzy, ale przecież Kościół nie jest tylko duchem, ale i ciałem. Ważne, co to ciało podpisuje, a nie tylko, co myśli duch - ucina. - I nie przekonuje mnie ich argumentacja, że to chodzi o pieniądze, a nie o wiarę. Tak jak prof. Władysław Bartoszewski uważam, że warto być przyzwoitym. Tu dla pieniędzy została przekroczona granica przyzwoitości - uważa. Ale rozumie wątpliwości, czy takie osoby należy uznać rzeczywiście za apostatów. Bo ci odchodzą z Kościoła w sposób świadomy, z uwagi na swój światopogląd. W parafii, gdzie mieszka Ewa, ksiądz musiał mieć wątpliwości tej natury. Bo żadnego wystąpienia nie odnotował, co ze zdziwieniem spostrzegł obecny proboszcz ks. Piotr. - Mój poprzednik był tu kilkadziesiąt lat, znał doskonale tutejszych ludzi i spodziewam się, że wolał z nimi wpierw porozmawiać, niż od razu skreślać. Jestem przekonany, że takie sytuacje musiały mieć w naszej parafii miejsce, ale przejrzałem księgi i nie potrafię znaleźć żadnej - twierdzi ks. Piotr. Ks. Marcin, proboszcz w podopolskiej wsi zamieszkiwanej przede wszystkim przez mniejszość niemiecką, też miał takie przypadki. Ale tylko raz jeden się zawahał. - Przyszedł dokument, że mój dawny uczeń wystąpił. Ręka mi drżała, nie mogłem tego wpisać. Chciałem dotrzeć do niego, dowiedzieć się, jaki błąd popełnił, co się stało, że podjął taką decyzję, ale zupełnie nie potrafię. Jego rodzina wyjechała z Polski. Więc kartkę, co z tym zrobić, zostawiłem swojemu następcy - wyznaje. Ks. Matysek się irytuje, że księża zachowują się, jak dobry i zły glina. - Bo powinni skreślać. Dokument trzeba odnotować. To obowiązek, a nie dowolność - ucina. Do wykreślonych z Kościoła trudno dotrzeć. Bo nie przyznają się do swych decyzji nawet przed bliskimi. Obawiają się, że ludzie wezmą ich na języki. Tak jak Dietera spod Opola. W kościelnych ławkach spoglądali po sobie, kiedy przyjeżdżający z Niemiec na urlop siadał obok nich. Między sobą mówili, że nie powinien do kościoła przychodzić, bo skoro dla 30 euro miesięcznie się wypisał, to na amen. - Dopiero menele pod sklepem odważyli się powiedzieć to, co myśli cała wieś. Po dwóch piwach i nalewce zapytali go, czy przeszedł na islam. Zagotował się ze złości. Wykrzyczał, że to skandal, że ksiądz wygadał - relacjonuje pan Roman, świadek rozmowy pod sklepem. Irek nie obawiał się przyznać znajomym, bo zna wiele takich jak on młodych Polaków, którzy wypisali się z Kościoła z powodów finansowych. Ale miał opory, by powiedzieć o tym mieszkającej w Niemczech mamie. Przełamał je przed kilkoma dniami. - Okazało się, że ona wystąpiła również z powodów finansowych. Nie spodziewałem się, bo chodzi do kościoła, zresztą jak wiele osób, które tego podatku nie płacą - opowiada. Polacy niepłacący podatku kościelnego w Niemczech zwykle nie wiedzą, że pociąga to za sobą konsekwencje w Polsce. Czyli, że wyklucza się ich także z polskiego Kościoła.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.