Kolejną korespondencję ilustrującą życie w ogarniętej zamieszkami Kenii przesłał br Radek Malinowski MAfr.
Wtorek, 29 stycznia. Po wyjątkowo ciężkim weekendzie każdy ma nadzieję na lepsze. Drastycznie spada liczba zabitych – z kilkudziesięciu do kilku dziennie. Postęp! Jednocześnie negocjacje nabierają prędkości. Koffi Annan pokazuje swoją klasę dyplomatyczną i tworzy coś na kształt kenijskiego okrągłego stołu - dla opozycji i rządu. Udowadnia też polityczną dalekowzroczność, ogłaszając tematy negocjacji: te najpilniejsze - zakończenie przemocy i rozstrzygniecie sporu wokół wyborów, ale i te, które wydają się mniej pilne, ale które tak naprawdę są prawdziwą przyczyną konfliktu: sprawiedliwsza redystrybucja majątku narodowego oraz rozwiązanie kwestii własności ziemi. Własność ziemi – przekleństwo Afryki. Problem, który od RPA po Sudan jest przyczyną niepokojów, nienawiści, wojen i przemocy. Prawie wszędzie historia się powtórzyła: kolonialiści mieli w zwyczaju wybierać sobie najbardziej urodzajne ziemie i siłą wyrzucać od stuleci mieszkających tam rolników. Po odzyskaniu niepodległości, większość białych farmerów musiała opuścić to, co kiedyś sami zabrali. Nowi władcy zamiast przywrócić własność prawowitym właścicielom, na zdobytych latyfundiach osadzali swoich ziomków i przyjaciół. W Afryce, bez systemu ewidencji, ksiąg wieczystych, praw własności, kto mógł to oprotestować? Ale pamiętano. Dla prostych ludzi termin zasiedzenia nie obowiązuje – nawet po 100 latach. Efekty były widoczne w ostatnim miesiącu. Dlatego taką wartość ma „mapa do pokoju” według Kofiego Annana – porusza kwestie, których nikt się z kenijskich polityków poruszyć nie raczył. Kenia wreszcie doczekała się swojego męża stanu – szkoda tylko, że tymczasowo i z importu. Nic dziwnego, że prości ludzie wzdychają – „ach, gdyby tak tych dwóch (prezydenta i lidera opozycji), gdzieś wywieźć, a za prezydenta mieć Kofiego Annana! Tymczasem, te iskry nadziei przygaszone są przez morderstwo – a raczej egzekucję polityczną. Młody - 39 letni parlamentarzysta, Mugabe Were, wraca do domu w nocy z poniedziałku na wtorek. Reprezentuje jeden ze slumsów Nairobi – Embakasi. Jest tam bohaterem – mimo młodego wieku, udało mu się zbudować kilka podstawowych instytucji użytku publicznego. W życiu slumsu, – które bardziej przypomina przetrwanie w dżungli, gdzie ścieki płyną obok domów, a ludzie są niemożebnie ściśnięci, gdzie notorycznie dochodzi do przestępstw i przemocy jest to nowa jakość. Polityk troszczy się o swój okręg wyborczy, buduje, organizuje, planuje – taki polityk to szczególny dar. Bohater biedoty. Nadzieja na realną poprawę. Aż do wczoraj. Wieczorem Were podjeżdża do bramy swojej rezydencji. Tam otrzymuje strzał w głowę. Na reakcję nie trzeba czekać. Zamieszki w slumsach, zamieszki w miejscu zabójstwa. Na miejscu śmierci ludzie próbują się gromadzić na modlitwie, ale zgromadzonych gonią młodziki w policyjnych mundurach. Ktoś otwiera bramę, ludzie chowają się w na podwórzu i w domu zamordowanego Were. Policja też czuje się zaproszona, i tak dla rutyny ostrzeliwuje dom z gazu łzawiącego. Wieczorem prezydent Kibaki wygłasza przemówienie – to raz pierwszy od wielu dni. Mamy jednak prezydenta!. Potępia zamach i mówi o pojednaniu. Obok lider opozycji mówi o politycznej egzekucji i cytuje Martina Lutera Kinga – o sprawiedliwości. Ten opozycyjny śpiew o sprawiedliwości, przeplatany swoistym: „Kochajmy się” ze strony rządu trwa już miesiąc. Nadzieja na rozmowy jest jednak jednocześnie dzwonkiem alarmowym: każdy zaczyna liczyć koszta ostatniego miesiąca. Do Kenijczyków dociera, że do spalonych domów, setek zabitych ludzi, zniszczonych małżeństw, wkrótce dojdą nowe wydatki. Tak naprawdę Kenia dopiera teraz zacznie płacić cenę chaosu. Port w Mombasie zwyczajnie się zaczopował. Można by zrobić wystawę: „Kontenery świata”. Linia kolejowa łącząca Mombasę z Uganda została zniszczona w trzech miejscach. Ceny żywności wzrosły o 40%. Do Czerwca pracę ma stracić 400 tysięcy ludzi. O turystyce – dźwigni kenijskiej gospodarki nikt już nie śmie nawet wspominać. I wreszcie najgorsze – przyjdzie płacić cenę za nienawiść, za palenie domów sąsiadom, za polowania na ludzi jak na zwierzęta. Za gwałcenie kobiet na oczach bliskich. Tego żaden ekonomista nie podsumuje. Po południu idę do jednego ze slumsów – sąsiadującego z Embakasi. Znajomi mi odradzają. „Nie ma zamieszek, ale wiesz – jest takie napięcie.” Ja jednak napięcia nie czuję. Może nie mam takiego wyczucia, które buduje się przecież z pokolenia na pokolenie. Pierwsze, co zwraca moja uwagę, to pusta szkoła. Następnie puste drogi, brak publicznego transportu. Wreszcie, zaraz przy wejściu do slumsu jakiś 12 - 15 letni chłopak krzyczy: Mzungu! (Biały!) - i ręką wykonuje ruch podrzynania gardła. Zły omen… Zawracam.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.