Wierzący w Polsce zajęci są sobą. Sprawę misji całkowicie oddali specjalistom. A szkoda. Bo patrząc z szerszej perspektywy łatwiej znaleźć recepty na codzienne bolączki.
Gdy minister Kopacz wezwała do dyskusji nad eutanazją, aż się we mnie zagotowało. Oto w świetle kamer urzędujący minister wzywa do zbrodni. Tak, zbrodni, bo żadne mówienie o miłosierdziu nie przesłoni faktu, że zabicie chorego jest przede wszystkim próbą pozbycia się problemu. Oburzony już miałem zmienić pierwotne plany. Ale uświadomiłem sobie, że jednak nie powinienem. Dyskusje wokół aborcji, in vitro, eutanazji nie ucichną. Ciągle dochodzić do nas będą nowe informacje na temat dyskryminacji chrześcijan. Media będą pisały o lustracji duchownych, prawdziwych i rzekomych przestępstwach na tle seksualnym księży, jakości seminaryjnej formacji czy kadencyjności proboszczów. A kto napisze, że zajęci sobą zapomnieliśmy o Ewangelii? Tak. Zaaferowani naszym własnym podwórkiem zepchnęliśmy sprawę ewangelizacji na dalszy plan. Owszem, podziwiamy misjonarzy, ich zapał, trud, ale chyba jednak ich pracę traktujemy jako coś zupełnie egzotycznego i pobocznego. Tymczasem to samo serce działalności Kościoła. Bez misji Kościół przestaje być sobą. Prawdą jest, że pracę wśród ludów nie znających Chrystusa w Afryce, Azji czy Ameryce Południowej większość z nas wspierać może tylko modlitwą i mniej czy bardziej hojnymi datkami. Na pewno jednak także w codziennym życiu chrześcijan w Polsce przydałoby się więcej ducha misyjnego. Nie chodzi o to, czy zamykamy się w oblężonej twierdzy i próbujemy za wszelką cenę jej bronić, czy skłonni jesteśmy raczej przejść do kontrataku. Bardziej o to, że wierzących inaczej, tudzież słabo czy wybiórczo wierzących, często nie traktujemy jak braci, których trzeba doprowadzić do Chrystusa, ale wrogów, którym trzeba się przeciwstawić. Może łatwiej dziś głosić Dobrą Nowinę „dzikim”, którzy nigdy o Chrystusie nie słyszeli. Wykształceni Europejczycy i Polacy może i są trudniejszym materiałem do ewangelizacyjnej obróbki. Ale czy mimo wszystko nie powinniśmy próbować? Jeśli świat porównać do cyrku, to chrześcijanie najczęściej siedzą dziś wygodnie na widowni. I od czasu do czasu pohukują. To na nielubianych aktorów spektaklu, to na innych oglądających. Tymczasem nasze miejsce jest na arenie. Tylko narażając się na pośmiewisko możemy wzruszyć, skłonić do przemyśleń, pociągnąć do Chrystusa. Może widownia z czasem dałaby się przekonać?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.