Wywiad z Szymonem Hołownią, publicystą, laureatem szóstej edycji nagrody ŚLAD im. bp. Jana Chrapka.
I w następnych pokoleniach też tych kandydatur raczej nie będzie. Wciąż mamy w Kościele w Polsce nutkę triumfalizmu, ale to niebezpieczeństwo wychodzi na każdym kroku. Wystarczy prześledzić postawy wierzących Polaków wobec aborcji, eutanazji, wobec etyki seksualnej Kościoła. To jest dramat. Dla coraz większej liczby ludzi obowiązujące jest zasada „wiara wiarą, ale życie to moja sprawa”. Kościoła w Polsce naprawdę za trzysta lat może nie być, zniknięcie Kościoła lokalnego zdarzało się przecież w historii. Nie możemy myśleć: mieliśmy prymasa Tysiąclecia, mamy Matkę Boską Częstochowską, jakoś to będzie. Nie będzie. Kościół to jest odpowiedzialność. Skarb który musimy przenieść przez kryzysy. KS. ARTUR STOPKA: A Ty miałeś w życiu jakieś kryzysy wiary? SZYMON HOŁOWNIA: - Od najmłodszych lat koledzy ze mnie żartowali, że będąc niemowlęciem w piątki odmawiałem pokarmu matki, a mając roczek sam w niedzielę pchałem wózek do kościoła. Mówić poważnie, to od dziecka byłem pod bardzo silnym wpływem mojego proboszcza, cudownego księdza. Byłem ministrantem potem animatorem tego ruchu, strasznie to wszystko przeżywałem, a w pewnym momencie życia doszedłem do wniosku, że muszę być księdzem. Poszedłem do zakonu dominikanów. Później z niego wyszedłem i to postawiło parę rzeczy w moim życiu pod znakiem zapytania. Rzuciłem się w wir życia, robienia kariery, robienia różnych ciekawych rzeczy, wchodzenia w „ciekawe” relacje z ludźmi, czyli zająłem się wszystkim tym, co jest potrzebne, aby się stoczyć. Ale oczywiście nie robię z tego „męczeństwa”, nie leżałem pod mostem zaćpany narkotykami, nie doznałem olśnienia, nikt mnie z tego nie wyciągnął, tylko generalnie to życie było dość niefajne. No i po pewnym czasie, pod wpływem rozmów z wieloma ludźmi Kościoła zdecydowałem się wstąpić do dominikanów drugi raz. Jak się okazało, też po to, aby z niego odejść po kilku miesiącach, ale już jako inny człowiek. Przeżyłem tam „pralkę” duchową, psychiczną i fizyczną. Odkryłem, że to co mi się wydaje nie jest tom, co jest. I wtedy dopiero tak naprawdę zacząłem szukać wiary w Boga, polegającej na spotkaniu z Osobą, która ma uczucia, która tęsknić, z która mogę się spierać, czasem kłócić, ale przede wszystkim łączy mnie z nią relacja oparta na wzajemnej miłości. I tej wiary nadal szukam. KS. ARTUR STOPKA: Znalazłeś swoje miejsce w Kościele? SZYMON HOŁOWNIA: - Od zawsze chciałem robić rzeczy najważniejsze. Dlatego miedzy innymi próbowałem zostać księdzem. Dlatego pracowałem z ludźmi umierającymi w reanimacji. A później odkryłem, że chyba mam pomagać ludziom odkrywać ich rzeczy najważniejsze. Mam być kimś, kto stoi przed kościołem i do wejścia do niego zachęcał, o nim mówił, żebym przekonywał, że w tym Kościele nie jest tak źle, jak o tym mówią. Moim zadaniem jest pisanie o Panu Bogu. To jest moje powołanie. KS. ARTUR STOPKA: Nie czujesz się w Kościele mniej ważny przez to, że nie jesteś księdzem? SZYMON HOŁOWNIA: - Nie. Mam swoją robotę do wykonania. I nie jestem pokorną owcą, która stoi w Kościele i wydaje smutne dźwięki. Potrafię powiedzieć księdzu - czasem bardzo ostro - co myślę, na jakiś temat. Ale potrafię też pójść do księdza i zaproponować mu współpracę. Potrafię też zgodzić się na współpracę, którą mi ksiądz zaproponuje. Każdy ma swoje pole do obrobienia. Ksiądz ma i ja mam. Ja bez niego bym sobie nie poradził, ale on beze mnie też nie. Nie mam żadnych kompleksów wobec stanu duchownego. Ale też uważam, że powinniśmy się bardziej o ten stan troszczyć w Kościele, bo to są nie tylko wdzięczne obiekty dziennikarskich śledztw, ale też ludzie, którzy czasem mają bardzo trudną pracę, strasznie trudne życie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.