Strzały na ulicy obudziły w pierwszą noc w Albanii świeckie misjonarki Jagodę
i Agnieszkę.- A, to nic takiego. Tu każdy ma broń do obrony - uspokoił je rano
albański ksiądz Artan. - Nawet my mamy tu na dole dwie strzelby. To co,
postrzelamy do tarczy?
Szybko okazało się, że w dzień w albańskim mieście jest w miarę bezpiecznie. Dziewczyny zaczęły prowadzić przy kościołach zajęcia dla dzieci i młodzieży. – Albania do dzisiaj jest bardzo oddzielona od Zachodu. Dzieci od nas dowiadywały się, do czego służy spinacz. A młodzież, że istnieje taka gra jak piłka ręczna – wspomina Jagoda Krawczyk.
Misjonarki grają w nogę
Warszawianka Agnieszka z kilkoma innymi polskimi wolontariuszkami prowadziła dla albańskich dzieci zajęcia plastyczne. A katowiczanka Jagoda zajęcia sportowe, bo przez 8 lat trenowała w Polsce gimnastykę i akrobatykę. Wymyślała coraz to nowe gry, osobiście grała nawet z 18-letnimi chłopakami w piłkę nożną. Wolontariuszki były tam bardzo lubiane. – Jeździłyśmy na Msze do wszystkich kościółków na terenie parafii. Chciałyśmy, żeby dzieci, dla których prowadziłyśmy zajęcia, nas tam widziały. Żeby widziały, że na serio traktujemy wiarę, że niedzielna Msza jest dla nas ważna – mówi Jagoda.
Bo różnie z tym w Albanii bywa. Zwłaszcza w południowej części kraju. Pamiątką po czasach komunizmu jest, oprócz bunkrów co kilkaset metrów, także to, że wielu katolików nie przeżywa zbyt serio swojej wiary. – Spotkałyśmy tylko jednego księdza Albańczyka, który zresztą skończył seminarium w Polsce – mówi Jagoda.
W pewną niedzielę dziewczyny z Polski przygotowały pantomimę na temat Ewangelii o rozmnożeniu chleba i ryb. Przyjechały na Mszę do wioski, ale... w kościele czekało na nich tylko troje ludzi. Inni nie przyszli, bo we wsi właśnie odbywało się wesele. – Pomimo to zrobiłyśmy tę pantomimę. I zaprosiłyśmy do udziału w niej ludzi obecnych w kościele, wśród nich starszą panią. Widziałam, że sprawiłyśmy jej tym wielką radość. Było warto – wspomina.
Dziewczyny grały też podczas Mszy na gitarach, uczyły śpiewu. Bo Albańczycy nie są przyzwyczajeni do śpiewania w kościele. Dzięki Polkom zaczęli chętnie śpiewać przetłumaczoną na albański „Barkę”. A także po polsku: „Taki duży, taki mały”. Polki rozdawały kartki z tekstami pieśni i modlitw, nawet z tekstem „Ojcze nasz”. – Żeby dzieci nie wstydziły się głośno modlić, też głośno mówiłyśmy wyznanie wiary po albańsku. I to mimo świadomości, że robimy błędy w wymowie. Raz nawet ktoś się roześmiał w kościele, bo pewnie powiedziałyśmy coś głupiego... – śmieje się Jagoda.
Jagoda mówi, że właśnie w Albanii doceniła plusy tradycyjnego polskiego katolicyzmu. Kiedyś w czasie zajęć z młodymi prowadziła rozmowę o powołaniu. – Widziałam, jak na początku się wzdrygnęli. Myśleli, że będziemy ich zachęcać do wstąpienia do zakonu... Dopiero w trakcie rozmowy wspólnie doszliśmy do tego, że Pan Bóg może nas też powołać do innej służby, na przykład do życia w rodzinie albo życia samotnego – uśmiecha się Jagoda. – Dotąd nie mieściło im się w głowach, że można żyć wiarą, niekoniecznie będąc zamkniętym w klasztorze, przez całe życie na klęczkach. Byłyśmy w Albanii, żeby dać im przykład, jak świecki może przeżywać swój katolicyzm – mówi.
Agnieszka i Jagoda miały też dnie wolne, jechały nawet popływać w morzu. A pracowały także malując balustradę. – Wydawało mi się, że jadę do jakiejś wielkiej pracy. A tu trzeba choćby umyć samochód. Albo wyprać dywan. Raz trochę sobie narzekałyśmy: „kurczę, przecież nie przyjechałyśmy aż z Polski, żeby sprzątać”. Ale wieczorem na Mszy usłyszałyśmy Ewangelię o prostaczkach. O tym, że niebo jest dla tych najprostszych... To był dobrze przeżyty dzień. A wyprany przez nas dywan leżał potem w kaplicy – wyjaśnia Jagoda. – Te proste prace są też bardzo potrzebne. Jeśli nikt w nich księdzu misjonarzowi nie pomoże, to on fizycznie nie da rady. Ma za wiele miejsc, które musi odwiedzać. Nie trzeba mieć superumiejętności, żeby umieć pomóc – mówi Jagoda.