W Kościele brakuje pozytywnej wizji katolicyzmu. Jakby księża nie potrafili sugestywnie opowiadać o tym, co dobre, i piętnowali tylko to, co w ich przekonaniu złe - pisze w "Gazecie Wyborczej" Katarzyna Wiśniewska.
Budowanie tożsamości na negacji doczesnego świata to uliczka tyleż ponura, co ślepa: za parę lat Kościół może przeżyć znacznie większe rozczarowanie liczbą dominicantes - pisze autorka. Ostro krytykuje typowe kościelne wyjaśnienia: zrzucanie winy za kryzys na "kulturę antypowołaniową", agresywne i nieżyczliwe media. "Ubolewając nad tym, jak nieładną gębę Kościołowi dorabiają media (nawet jeśli jest to niekiedy zarzut słuszny), Kościół nie posuwa się do przodu, potwierdza tylko własną bezradność wobec odwrotu wiernych" - stwierdza. Czy pozytywne przykłady opisywane w mediach pomogą, jeśli 26% praktykujących wiernych spotkało księdza łamiącego celibat, a 40% miało do czynienia z chciwym i lekceważącym wiernych? - pyta. - Czy opisy w pismach katolickich będą zdolne się przebić codzienne doświadczenie? Padają propozycje wzmocnienia duszpasterstwa młodzieży, m.in. przez atrakcyjne zajęcia czy kursy językowe - zauważa - ale co z dorosłymi? Czy tylko żywy różaniec? I konkluduje: Nie ma pomysłu na wskrzeszenie parafii. A "słuchając biskupów można odnieść wrażenie, że hierarchia kościelna postawiła sobie za punkt honoru udowodnienie katolikom, jak daleko odeszli od Boga." Od Redakcji Tekst wart przeczytania i przemyślenia, bo przebija z niego troska o Kościół. I nie chodzi o to, by dla odmiany przestać poruszać kwestie etyczne, ale nie sposób się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że budowanie tożsamości na negacji świata - choć jest chwytliwe - będzie prowadziło do marginalizacji chrześcijaństwa. W twierdzy z założenia mieści się tylko garstka. I to garstka, która nie będzie solą. Żeby nią była, musiałaby twierdzę opuścić. Joanna Kociszewska
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.