Boję się sztandarowych katolików

Komentarzy: 35

ks. Artur Stopka

publikacja 15.04.2009 11:47

Każdy się kiedyś przewróci. Ale szkoda jest o wiele większa, gdy swoim upadkiem powoduje upadek wielu innych.

Amerykanie mają swojego Kazimierza Marcinkiewicza. Też jest znany. Też ma koło pięćdziesiątki. Też w gazetach można o nim było przeczytać, że „jest przede wszystkim zdeklarowanym katolikiem i obrońcą tradycyjnych wartości, a także mężem, ojcem”. Podobnie jak nasz były premier, on sam tak opowiadał o sobie: „Moim podstawowym obowiązkiem jest być dobrym mężem i ojcem. To jedyna rzecz w moim życiu, którą traktuję serio”. Ale to nie wszystko. Dokładnie tak, jak najpopularniejszy polski premier ostatnich dwudziestu lat, ma znacznie młodszą od siebie kochankę, z czym się szczególnie nie kryje. I dokładnie tak, jak nasz wieloletni lider sondaży popularności, właśnie rozwodzi się po 28 latach małżeństwa. Amerykański odpowiednik naszego Kazimierza Marcinkiewicza nazywa się Mel Gibson. Nie jest politykiem, tylko znanym na całym świecie aktorem i reżyserem. Wyreżyserował m. in. słynny film „Pasja”. Jeszcze dziesięć lat temu można o nim było przeczytać: „Gibsona zajmuje nie tylko los własnej rodziny. Martwi się, że we współczesnym świecie związki, nawet sakramentalne, tak często się rozpadają, że ludzie nie szanują tradycyjnych wartości oraz to, że wszyscy żyjemy pod dyktando wielkich międzynarodowych korporacji, które wytwarzają konsumpcyjne dobra”. A ktoś inny pisał w zachwycie o Gibsonie: „Gdzieś tam na samej górze tego pogańskiego i liberalnego piekiełka żyje i działa człowiek, który jest katolikiem”. No i co teraz? Duża wsypa. Śmiech na sali. Kpiny i drwiny ze strony ludzi niechętnych Bogu, wierze i Kościołowi. Kolejny sztandarowy katolik, wzorcowy chrześcijanin dał plamę. A przecież z taką pewnością mówił w jednym z wywiadów: „Moja żona może mi ufać. Wierność to dla mnie najważniejsza rzecz”. Już nie. Zresztą, jak dzisiaj można przeczytać, wcześniej też nie była, tyle że jego żona „w młodości tolerowała jego częste zdrady”. Nie lubię sztandarowych katolików. Nie budzą mojego zaufania ludzie dużo i kwieciście mówiący o swojej wierze, o przywiązaniu do „tradycyjnych” wartości, bez zawahania pozwalający się obsadzać na stanowisku moralnych wzorów i nieskazitelnych autorytetów. Boję się ich. Znam proboszcza, który budził powszechne zdumienie seminaryjnych przełożonych, co roku wystawiając jednemu ze swych kleryków super pozytywną opinię, którą za każdym razem kończył takim samym zdaniem: „Uważam, że nie nadaje się na księdza”. „Jak to, przecież to najlepszy kleryk, jakiego spotkałem w swojej karierze?” – dziwił się rektor seminarium. „Właśnie dlatego nie nadaje się na księdza” – odpowiadał zagadkowo proboszcz. Pięć lat po święceniach były idealny kleryk porzucił kapłaństwo, gdy już się nie dało ukryć, że właśnie w drodze jest jego drugie dziecko. Po tym fakcie proboszcz jego rodzinnej parafii na tydzień wyłączył komórkę, bo miał dość tłumaczenia, skąd wiedział, że chłopak nie da rady wytrwać jako ksiądz. Ks. Józef Tischner stwierdził kiedyś: „W moim życiu filozoficzno-kapłańskim nie spotkałem kogoś, kto stracił wiarę po przeczytaniu Marksa, Lenina, Nietzschego, natomiast na kopy można liczyć tych, którzy ją stracili po spotkaniu z własnym proboszczem”. Mam nadzieję, że ks. Tischner nie obrazi się na moją parafrazę: „Marks, Lenin, Nietzsche razem wzięci nie zrobią Kościołowi takiej szkody, jak jeden sztandarowy katolik, który upadnie i okaże się zwykłym, słabym katolikiem-grzesznikiem”. Takim samym, jak ja. Święty Paweł ostrzegał już dawno wszystkich wyznawców Jezusa: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł”. Myślę, że trzeba nieustannie przypominać to ostrzeżenie. Nie tylko sztandarowym katolikom. Wszystkim. Także tym, którzy na widok owych chodzących ideałów wpadają w bezrozumny i bezkrytyczny zachwyt. Każdy się kiedyś przewróci. Ale szkoda jest o wiele większa, gdy swoim upadkiem powoduje upadek wielu innych.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..