Unia Afrykańska opracowała plany wysłania liczącej 5 tys. żołnierzy i policjantów misji pokojowej do Burundi, gdzie od kwietnia narasta kryzys polityczny grożący przekształceniem się w wojnę domową. Plan musi zostać zatwierdzony przez Radę Bezpieczeństwa ONZ.
Kryzys w 10-milionowym Burundi trwa od kwietnia, gdy prezydent Pierre Nkurunziza zmienił konstytucję, by ubiegać się o trzeci mandat. Twierdzi, że nie wyczerpał przewidzianego przez ustawę zasadniczą limitu dwóch kadencji, ponieważ pierwszą uzyskał w głosowaniu parlamentu, a nie powszechnym.
Unia Afrykańska poinformowała w piątek w oświadczeniu, że przygotowała plan wysłania sił pokojowych do Burundi (MAPROBU) i zwróciła się do Rady Bezpieczeństwa ONZ o zgodę. Misja MAPROBU ma potrwać co najmniej sześć miesięcy i mogłaby zostać rozszerzona. Jej mandat obejmuje ochronę ludności cywilnej i stworzenie warunków do dialogu politycznego w Burundi.
W reakcji na decyzję UA rząd Burundi zapowiedział, że żadne obce wojska nie wejdą na terytorium kraju bez jego zgody. "Nie mogą wkroczyć na terytorium jakiegoś kraju, jeśli ten kraj nie został o tym poinformowany i nie wyraża zgody. Lepiej byłoby, gdyby udali się do Rwandy, gdzie nie brakuje wichrzycieli" - oświadczył rzecznik rządu Philippe Nzobonariba. Burundyjskie władze oskarżają Rwandę o wspieranie rebeliantów, którzy mają rekrutować burundyjskich uchodźców, czemu Rwanda zaprzecza.
Wydarzenia w Burundi są obserwowane z coraz większym niepokojem przez kraje regionu, w którym wciąż żywe są wspomnienia ludobójstwa w sąsiedniej Rwandzie w 1994 roku - zauważa Reuters. Proszący o anonimowość dyplomata powiedział agencji, że po raz pierwszy w swej historii UA postanowiła skorzystać z zapisu we własnym statucie, który daje jej prawo do interweniowania w kraju członkowskim bez jego zgody, jeśli zachodzą "poważne okoliczności: zbrodnie wojenne, ludobójstwo lub zbrodnie przeciwko ludzkości".
USA zapowiedziały, że są gotowe wesprzeć UA w wysiłkach dążących do powstrzymania dalszych aktów przemocy i zażegnania kryzysu w Burundi. Osiem osób znajduje się obecnie na amerykańskiej liście osób objętych sankcjami za "zagrażanie pokojowi, bezpieczeństwu i stabilności Burundi". Ich nazwisk nie podano.
ONZ szacuje, że co najmniej 400 osób zginęło w Burundi od kwietnia, gdy Nkurunziza ogłosił, że zamierza ubiegać się o trzecią kadencję, co doprowadziło do protestów i nieudanego puczu. Obrońcy człowieka donoszą o gwałtownych starciach między demonstrantami a siłami rządowymi, a także o atakach na krytyków władz i bezprawnych aresztowaniach. Rząd Burundi twierdzi, że nie łamie praw człowieka.
Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka w czwartek zarzucił władzom Burundi, że wciągają kraj w wojnę domową; zaapelował też o objęcie kluczowych przedstawicieli rządu sankcjami, takimi jak zakaz podróży czy zamrożenie zagranicznych aktywów.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.