Do co najmniej 34 wzrosła liczba ofiar śmiertelnych zamachu bombowego, do którego doszło w niedzielę wieczorem w samym centrum stolicy Turcji - poinformował minister zdrowia Mehmet Muezzinoglu. 30 osób zginęło podczas ataku, a pozostałe 4 zmarły w szpitalu.
Wcześniej źródła w tureckich siłach bezpieczeństwa podawały, że śmierć poniosły 32 osoby. Według ministra zdrowia w ataku rany odniosło 125 osób. Szef MSW Turcji Efkan Ala oświadczył, że zamach przeprowadzono z użyciem samochodu wyładowanego materiałami wybuchowymi.
Dotychczas nikt nie przyznał się do ataku. Tureckie władze twierdzą, że wstępne ustalenia wskazują na nielegalną Partię Pracujących Kurdystanu (PKK) lub powiązaną z nią grupę jako na sprawców. "Według wstępnych ustaleń atak mogła przeprowadzić PKK lub jakaś powiązana z nią organizacja" - powiedział agencji Reutera przedstawiciel tureckich władz. "Wierzę, że śledztwo zakończy się jutro i ogłosimy jego wyniki" - powiedział minister zdrowia w swoim wystąpieniu emitowanym w niedzielę wieczorem na żywo w tureckiej telewizji.
Do najnowszego aktu terroru doszło przy placu Kizilay, który jest jednym z głównym węzłów komunikacyjnych tureckiej stolicy, w pobliżu parku Guven. Niecały miesiąc temu kilka ulic dalej w podobnym ataku terrorystycznym zginęło 29 osób.
Niedzielny "wybuch został spowodowany przez pojazd wypełniony materiałami wybuchowymi" - oświadczył gubernator Ankary. Według mediów samochód eksplodował w pobliżu przystanku autobusowego i komisariatu policji.
Zdaniem przedstawiciela tureckich sił bezpieczeństwa po eksplozji słychać było odgłosy strzelaniny. Świadkowie opowiadali, że dym, unoszący się nad miejscem wybuchu, widać było z odległości około 2,5 km.
W pobliżu miejsca zamachu mieszczą się sąd i siedziby resortów sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych. Gdy doszło do wybuchu, przed godz. 19 czasu lokalnego (przed godz. 18 w Polsce), teren ten był pełen ludzi. Według dziennika "Hurriyet" po wybuchu prewencyjnie ewakuowano plac Kizilay, gdyż władze obawiały się drugiego ataku.
"Ataki zwiększą naszą determinację, aby zwalczyć terroryzm" - zapewnił prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, cytowany przez Reutera. "Państwo nigdy nie zrzeknie się prawa do obrony siebie czy swoich obywateli" - dodał. Ocenił też, że Turcja staje się celem ataków z powodu niestabilnej sytuacji, jaka "w ostatnich latach" panuje w regionie. Jego zdaniem "organizacje terrorystyczne" celują w cywilów, ponieważ przegrywają walkę z siłami bezpieczeństwa.
Stacje telewizyjne CNN Turk i NTV poinformowały, że sąd w Ankarze nakazał zablokowanie w Turcji dostępu do Facebooka, Twittera i innych portali społecznościowych, po tym jak pojawiły się na nich zdjęcia dotyczące zamachu.
Niedzielna eksplozja nastąpiła niecały miesiąc po zamachu z użyciem samochodu pułapki, w którym śmierć poniosło 29 osób. 17 lutego w pobliżu siedziby dowództwa wojskowego, parlamentu i budynków rządowych w Ankarze zaatakowano konwój pojazdów wojskowych. Do zamachu przyznała się organizacja Sokoły Wolności Kurdystanu (TAK), powiązana z zakazaną w Turcji Partią Pracujących Kurdystanu (PKK).
Od czerwca 2015 roku dżihadystyczne Państwo Islamskie przeprowadziło co najmniej cztery zamachy bombowe w Turcji, m.in. w Ankarze i Stambule. Lokalne ugrupowania dżihadystyczne i lewicowi radykałowie także w przeszłości dokonywali zamachów w kraju.
Turcja, członek NATO, staje w obliczu licznych zagrożeń dla swego bezpieczeństwa. Kraj należy do dowodzonej przez USA koalicji zwalczającej IS w Syrii i Iraku. Walczy też na własnym terenie, w jego części południowo-wschodniej, z bojownikami PKK. W lipcu ubiegłego roku załamały się rozmowy i zerwany został rozejm między bojownikami PKK a tureckimi siłami bezpieczeństwa.
Rusza również pilotażowy program przekazywania zasiłków na specjalną kartę płatniczą.
Tornistry trafią do uczniów jednej ze szkół prowadzonych przez misjonarki.
Caritas rozpoczęła zbiórkę na remont Ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności w Poznaniu.
"Nikt (nikogo) nie słucha" - powiedział szef sztabu UNFICYP płk Ben Ramsay. "Błąd to kwestia czasu"