„Aresztujmy papieża!” Tego jeszcze nie było. A wydawało się, że dotychczasowe ataki na Benedykta XVI są już zdecydowanie za daleko posunięte.
Widać jednak, że szatańska propaganda jest bardziej twórcza, niż to można było przewidzieć. Ale Benedykt to przeczuwał... Już dawno temu. Dlatego prosił Kościół: „módlcie się, abym nie uciekał z obawy przed wilkami”. Prorocze to słowa. Niestety.
Kiedy na początku swego pontyfikatu 24 kwietnia 2005 roku podczas uroczystej Eucharystii inauguracyjnej Benedykt XVI wygłaszał swoje pierwsze papieskie orędzie, czuć było w Jego głosie i słowach ogromną pokorę pracownika winnicy pańskiej, proszącego Kościół o modlitwę. Jak to jest, że „Panzer-Cardinal” do tej pory „nieprzejednany” obrońca wiary, groźny strażnik Depozytu nagle w miarę jak wybielały jego szaty, stał się łagodny, skromny, pokorny niczym biały baranek. Autorzy i zwolennicy tego „pancernego” i krzywdzącego stereotypu zapewne te słowa Papieża zawarte zinterpretowali tak, jakoby to on sam w swej dziwnej „zmianie” i złagodnieniu miał być owieczką proszącą o modlitwę, aby nie uciekała przed wilkami… Że niby Rottweiler Pana Boga nagle zmuszony jest udawać niewinną owieczkę bojącą się tych, których jakoś do tej pory się nie bał. O jakże przewrotna interpretacja! Nie, z pewnością Joseph Ratzinger w czerwonej piusce i Joseph Ratzinger w białej to ten sam Joseph. Jedno bowiem mamy serce, jeden charakter, jedną historię – bawarsko-rzymską w tym przypadku – jedną wiarę, jedną duszę. Z pewnością mylili się Ci, którzy zarzucali mu fałsz i tanie „upapieżowienie się”. Nikogo nie udawał jako kardynał, nikogo nie udaje jako Papież. Ani nie był nigdy psem obronnym Stwórcy, ani też teraz nie gra ostentacyjnie delikatnej owieczki. Jeśli prosił nas o modlitwę, aby nie uciekał z obawy przed wilkami, to zerknąwszy choć raz do Jezusowej przypowieści będącej przedmiotem papieskiej aluzji, widzimy pięknie i wyraźnie, że nie chodzi o owieczkę, ale… o Pasterza. Tak… Z pewnością ten sędziwy Książę Kościoła wdziewając odzienie z owczej wełny – papieski paliusz – miał świadomość, że właśnie stał się Pasterzem całego Kościoła. A pragnieniem Jego serca było po prostu być pasterzem Dobrym, jak jego Pan. A PAN nie ucieka przed wilkami jak najemnik, ale życie oddaje za owce. To naśladowanie przekracza siły człowieka, prawdziwy to heroizm. Stąd prośba do całego Kościoła: módlcie się. Módlcie się za mnie bym nie uciekał. Cóż miał na myśli Pasterz „na nasze czasy” mówiąc te słowa? Jakich wilków mógłby się obawiać? Czyżby widział już je zbliżające się całą watahą do stada…? Czyżby w ich oczach dostrzegł spokojną lecz bezczelną pychę szatana kpiącego sobie z Chrystusowego Namiestnika? Jakich wilków obawiał się Benedykt XVI? Dziś z perspektywy paru już lat możemy postarać się rozwikłać tę zagadkę.
W moim odczuciu metafora pasterza i wilków sięga daleko wcześniej w historię Ratzingera a jej etap „papieski” to tylko wierzchołek góry lodowej. Sądzę, że Papież nie zauważył tej analogii dopiero gdy został papieżem. Możliwe, że w Nim dojrzewała już od młodości. W każdym razie skądś przecież musi być mu bliska. Spójrzmy na mapę Niemiec, a w szerszym kontekście na mapę europy czasów młodości Ratzingera. To lata trzydzieste ubiegłego wieku. Nazizm rośnie w siłę. Wataha jakich mało… Ojciec Ratzingera – zdeklarowany antynazista – często przypłacał swoje stanowisko przykrymi konsekwencjami. Kuzyn Josepha cierpiący na zespół Downa pada ofiarą najprawdopodobniej eksperymentów nazistowskich. Czternastoletni Ratzinger przymuszony wstępuje do Hitlerjugend. W swoim dzieciństwie gdzie się nie obrócił… wilki. Jakby szatan przeczuwał, że oto rośnie mu coraz większa kula u nogi, kula, która za kilkadziesiąt lat popsuje ze stoickim spokojem wiele jego planów… Jeszcze nie miał dwudziestki gdy wsadzono go w mundur Luftwaffenhelferi wmawiano, że broni kraju przed złą resztą sprzymierzonego przeciw Rzeszy świata. Wyły coraz głośniej… Gdy wojna się skończyła, kolejny cios – obóz jeniecki, kolejne dni, tygodnie próby.
Kolejne lata dla Ratzingerowych wilków były jak machanie płonącą pochodnią. Lata seminarium spędzone ramie w ramię z bratem, umacniały go do boju, który przyszło mu stoczyć później. Nikt jednak już nie odtworzy ani nie zbada częstych pewnie wilczych warczeń w duszy młodego kleryka. Może pokusy odejścia…? Nie wmawiajmy mu potencjalności. Trzymajmy się faktów. Wyfruwa z ciepłego gniazda Freiburskiego seminarium. Rozpoczęła się jego długa droga, na której Pan stopniowo przygotowywał swojego młodego pastuszka… Profesura, Uniwersytet w Bonn, potem w Münster, sesje Soboru i pierwsze powiewy aggiornamento… A tymczasem w Ameryce szatan szalał wraz z Alfredem Kienseyem kłamiąc ludziom w żywe oczy zmyślonymi raportami o seksualności, powodując rewolucję obyczajową, której skutków i zasięgu nikt wtedy nawet nie mógł sobie wyobrazić. Wataha organizowała długoletni plan, spokojnie i inteligentnie rozłożony w czasie… A Ratzinger równie spokojnie robił swoje. Triumfalna Tybinga, coraz ważniejsze stanowiska i publikacje. We „Wprowadzeniu do chrześcijaństwa” widać już dojrzałe przebłyski wzrastania w łasce u Boga i ludzi. Taki przygotowawczy Nazaret, gdzie trwał ostry trening przed misją Budowniczego Mostów… Pontifex Maximus… W pobliżu, podczas marksistowskiej pełni księżyca skowyczały już gdzieś młode tej wilczycy, której na imię Komuna… I z jej agresywnymi zębami przyjdzie się niebawem zmierzyć przyszłemu strażnikowi wiary katolickiej u boku polskiego Generała, późniejszego Umiłowanego Poprzednika… Lata siedemdziesiąte to czasy biskupstwa, pierwszego prawdziwego pasterzowania diecezji Monachijskiej… W końcu z nastaniem roku 1981 stanął u boku Jana Pawła, strzegąc czystości wiary przed wilkami prądów liberalnych, które sądząc, że ugryzły palec w postaci Vaticanum Secundum, chciały teraz pożreć całą rękę i przez to sprotestantyzować Piotrową Barkę. Pasterz nie uciekł. Zmierzył się z każdym wyzwaniem, badał każdą wątpliwość, upominał, ostrzegał, nauczał, doradzał Ojcu Świętemu. Mimo, że tak doświadczony, wciąż się uczył. Uczył się nie uciekać. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo ta cnota będzie mu niebawem potrzebna… Podczas konklawe modlił się, aby go nie wybrano. Ale Plan był inny. To właśnie jego Bóg przygotowywał przez te wszystkie lata, ucząc go obsługi kija i laski pasterskiej, ucząc machania ogniem i odganiania wilków, ucząc opieki nad owieczkami, szukania ich i dbania o nie. Oto teraz, u schyłku życia, kiedy spracowany kardynał chciał odejść na zasłużoną emeryturę, przyszło mu naprawdę najprawdziwiej stać się Pasterzem. Najwyższym Pasterzem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.