Władze Tajlandii przedłużyły do soboty rano godzinę policyjną w Bangkoku i 23 innych prowincjach - poinformował we wtorek tajski wicepremier Suthep Thaugsuban.
Wicepremier oświadczył, że godzina policyjna, która będzie obowiązywała od północy do 4 rano, jest konieczna, by zapobiec dalszym niepokojom społecznym. Za jej nieprzestrzeganie grozi kara do dwóch lat więzienia lub grzywna do 40 tys. bahtów (1,2 tys. dolarów).
Prowincje, w których obowiązuje godzina policyjna, znajdują się na północy i północnym-wschodzie kraju. Są to regiony wiejskie, z których pochodzi większość "czerwonych koszul" - zwolenników byłego premiera Thaksina Shinawatry, od ponad miesiąca domagających się ustąpienia rządu i rozpisania nowych wyborów parlamentarnych.
Od środy doszło w Bangkoku do 35 podpaleń. Demonstranci zaatakowali giełdę papierów wartościowych, centra handlowe, biurowce, hotele i sklepy. Oprócz "czerwonych koszul" w zamieszkach uczestniczyli zwykli chuligani. W starciach co najmniej siedem osób zginęło, a 88 zostało rannych. Wśród ofiar są zagraniczni dziennikarze.
Po informacji o szturmie na obóz demonstrantów w Bangkoku zamieszki wybuchły również w miastach Udon Thani i Khon Keon na północnym wschodzie Tajlandii. Demonstranci zaatakowali tam budynki władz miejskich; doszło do podpaleń.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.