Próba uratowania życia współwięźnia, podjęta w obozie Auschwitz przez o. Maksymiliana Kolbego, skończyła się jego męczeńską śmiercią, ale też uratowaniem współwięźnia. Ks. Franciszek Nogalski ofiarował swoje życie za innych, ale nie zapobiegło to barbarzyńskiemu wymordowaniu tych, za których się poświęcił. Czy była to ofiara daremna?
Tylko Pan Bóg to może osądzić. Ksiądz Franciszek Nogalski urodził się w 1911 roku w Wąbrzeźnie, w rodzinie murarza. W 1932 roku zdał maturę w tamtejszym gimnazjum. Studiował filozofię i teologię w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie. W czerwcu 1938 roku przyjął święcenia kapłańskie, po czym podjął obowiązki wikariusza w Raciążu. Tam we wrześniu 1939 roku zastał go wybuch II wojny światowej.
Raciąż i powiat tucholski zostały wcielone do III Rzeszy w ramach Gau Danzig Westpreussen. Od początku okupacji władze niemieckie zmierzały do „oczyszczenia” tego regionu z ludności polskiej albo przez wysiedlenie, albo przez masowe mordy. W pierwszej kolejności zamierzano pozbyć się elity polskiej, do której zaliczono duchowieństwo. Haniebną rolę w tej akcji odegrały formacje Selbstschutzu, paramilitarnej organizacji policyjnej, stworzonej głównie z Niemców mieszkających na tych terenach w czasach II Rzeczypospolitej.
Pretekstem do rozprawy z Polakami w powiecie tucholskim był pożar zagrody niejakiego Hugona Fritza, niemieckiego komisarza gminnego z Piastoszyna, który wybuchł 21 października 1939 roku. Choć wiadomo, że pożar spowodował sam Fritz, który upił się i zostawił w stodole zapalone cygaro, winą za wypadek obciążono miejscowych Polaków. Oskarżono ich także o spowodowanie śmierci Fritza, który tej samej nocy zmarł na zawał serca. Natychmiast aresztowano 10 mieszkańców polskiej narodowości, których dwa dni później sąd wojskowy uniewinnił. Inspektor Selbstschutzu Heinrich Mocek rozkazał jednak ponownie aresztować zwolnionych, a dodatkowo także 40 innych Polaków z okolicy. Ogłoszono, że co 3 dzień będzie rozstrzeliwanych 40 Polaków, dopóki nie znajdzie się sprawca pożaru. 24 października 1939 roku do Rudzkiego Mostu doprowadzono grupę pierwszych 50 zakładników. Dowodzący akcją volksdeutsch Kurt Gehrt stwierdził, że ponieważ powodem śmierci Fritza było podpalenie jego zabudowań przez Polaków, rozpocznie egzekucje zakładników, które będą trwały do chwili, gdy znajdzie się winowajca. Obiecał zwolnienie zakładników, jeśli ktoś przyzna się do podpalenia. Zapewne nie spodziewał się tego, co stało się za chwilę. Z tłumu wystąpił ks. Nogalski i oświadczył, że to on podpalił zagrodę Fritza, a pozostali zakładnicy są niewinni, więc należy ich zwolnić. Rozwścieczony gestem księdza Gehrt rzekł: „Ten przeklęty klecha szuka wymówek i dąży do tego, aby wszyscy zostali zwolnieni. Musimy go za to powiesić”. Ponieważ nie mógł znaleźć drzewa, kazał ks. Nogalskiego skatować, a następnie zastrzelić. Ks. Nogalski miał w chwili śmierci zaledwie 28 lat. Wiarołomny Gehrt nie dotrzymał obietnicy: pozostałych zakładników rozstrzelano. Była to pierwsza z 6 egzekucji niemieckich w Rudzkim Moście, w których zginęło łącznie około 335 Polaków.
We wrześniu 2003 roku biskup pelpliński Jan Bernard Szlaga rozpoczął proces beatyfikacyjny ks. Nogalskiego.
Fragment książki Wojciecha Roszkowskiego „Świadkowie wiary”, którą można zamówić w promocyjnej cenie w sklepie „Gościa”:
sklep.gosc.pl
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.