Jak dotrzeć do ludzi, którzy z Kościoła poginęli. Droga do wspólnoty zarosła im krzakami.
Dwie burze. Jedna przed, druga za nami. Ani do przodu, ani cofnąć się. I wtedy w głowie zaświtała myśl. Jest jeszcze stara ścieżka. Może uda się obejść burzę nie wchodząc na szczyt. Pomysł ze względu na okoliczności genialny. Gorzej z wykonaniem. Bo od lat tamtą drogą nikt nie chodził. Zarosła. Na szczęście przewodnik jeszcze pamiętał. Z lewej młaka, za nią powinna być już trochę lepsza droga w prawo. Najtrudniejszy będzie pierwszy odcinek. Dalej powinno być łatwiej. Udało się. Obie burze były za nami.
To historia sprzed lat. Obraz tamtej wędrówki wrócił w trakcie lektury wywiadu z księdzem arcybiskupem Grzegorzem Rysiem, udzielonego przy okazji rozpoczynającego się w Gnieźnie V Kongresu Nowej Ewangelizacji. Mówił między innymi o całkiem sporej grupie osób, którzy z Kościoła poginęli. Droga do wspólnoty zarosła im krzakami. W ewangelizacji chodzi o to, by wyjść do nich „z takim doświadczeniem Kościoła, które będzie dla nich atrakcyjne mocą świadectwa i następującego po nim nauczania, i żeby znaleźć dla nich sposób powrotu do rzeczywistości, którą ciągle w sobie noszą, ponieważ są ochrzczeni”.
O zarośniętej krzakami drodze można mówić i pisać na dwa sposoby. Pierwszym jest ocena, utyskiwanie na czasy, szukanie winnych, wizje totalnego upadku i końca czasów. Drugim jest refleksja, szukanie drogi przez krzaki. Jak przedrzeć się przez nie już nie po to, by – jak ową burzę – obejść problem, udawać, że go nie ma. Iść raniąc nogi, brudząc buty, mając silną wiarę, że po pokonaniu przeszkód jest możliwość spotkania.
Ta jest szansą i łaską. Sługa Boży ksiądz Franciszek Blachnicki, pytany jaki charyzmat w Ruchu Światło-Życie jest najważniejszy, wskazywał na charyzmat spotkania. Od niego wszystko się zaczyna. Abp Ryś dopowiada: „jeśli mówimy o wierze chrześcijańskiej, czy szerzej o Objawieniu judeochrześcijańskim, to jasno widać, że dokonuje się ono w ten sposób, że Pan Bóg gromadzi ludzi, których wzywa do jakiejś relacji ze Sobą i buduje z nich Lud Boży”. Bez spotkania, bez gromadzenia się razem, nie ma relacji. Ani z Bogiem, ani z drugim człowiekiem.
Pytanie co dalej… Wydaje się, że najważniejszym będzie oparcie się pokusie moralizowania. Dominującej w większości rozmów z ludźmi, którym z Kościołem jest nie po drodze. Naznaczonej często poczuciem wyższości przeradzającej się w – póki co – słowną agresję. We wczorajszej katechezie Franciszek wskazuje inna drogę. „Eklezjalna metoda rozwiązywania konfliktów opiera się na dialogu polegającym na uważnym i cierpliwym słuchaniu oraz na rozeznaniu dokonanym w świetle Ducha Świętego”. Na potrzebę, umiejętność słuchania, wskazują także bracia z Taize. Po wieczornej modlitwie wielu z nich staje dyskretnie na obrzeżach Kościoła Pojednania, by pełnić – jak to pięknie nazywają – posługę słuchania. Gdzie nie chodzi o dawanie jakiś rad, wskazówek, wytycznych. W posłudze słuchania chodzi o danie szansy na podzielenie się swoimi radościami, bólami, troskami, opowiedzenie o swojej drodze, motywach odejścia. Bez oceniania i sądzenia. To druga pokusa, przed którą bronić musi się idący przez krzaki na spotkanie.
A gdy już zostanie wysłuchany… Być może dowiemy się, że jego głód Boga nie został zaspokojony. Lub czym się rozczarował. Usłyszymy o zagłuszających Słowo troskach. O tym, że ktoś nie podlał, gdy przyszła susza. Że ktoś nie troszczył się o wiodącą do Kościoła ścieżkę. Być może trzeba będzie najpierw powiedzieć przepraszam. Potem… opowiedzieć swoją historię. Dać świadectwo. Dlaczego tu jestem, co mnie fascynuje, co Jezus uczynił w moim życiu. Na Katechizm, encykliki, adhortacje i inne teologiczne uczoności przyjdzie czas. Kiedyś…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.