Rzecz o nadmiarze

Komentarzy: 3

ks. Włodzimierz Lewandowski ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 12.08.2010 11:33

Brak słów więcej powie niż ich nadmiar. Bo cisza też potrafi krzyczeć.

Czas wakacji odwiedzinom służy. A że plebania na skraju lasu, w okolicy zasobnej w jeziora i wszelkiej maści dziwy natury, gości nie brakuje. Ten i ów skręci w boczną drogę, by ciszy i wiejskiego chleba skosztować. Jeden taki właśnie poszedł spać, a mnie przy komputerze chodzą po głowie myśli z wieczornych rozmów przy stole. Czasem mądrych, wręcz uczonych, chwilami w żart się przeradzających.

Przed niespełna godziną na przykład narzekaliśmy na różne przypadłości dziennikarskiego żywota. Takie na przykład pisanie na termin. Wiadomo, grafik dyżurów rzecz święta. Czytelnik też przyzwyczajony, że w poniedziałek Jasiu Drzymała, we wtorek ksiądz Artur i tak dalej. Jak ktoś się nie pojawi od razu zaczynają się domysły. Pewnie za dużo napisał i go zdjęli. Mało komu przyjdzie do głowy, że może akurat na urlopie. Choć niektórzy w swojej gorliwości i podczas urlopu pisać potrafią. Jednak nie urlop stanowi problem, ale właśnie ten termin. Bo czas goni, a w głowie… Pół biedy, jeśli coś się dzieje. Jest co komentować. Gorzej, gdy w newsroomie żadne atrakcyjne dla komentatora wiadomości się nie pojawią, a we wspomnianej głowie pustka. Grafik pustką w głowie się nie przejmuje. Grafik woła o tekst. Wtedy zaczyna się to, co ja nazywam klejeniem zdań, a czytelnik laniem wody.

Uczciwość domaga się, by w takiej sytuacji stanąć w prawdzie i napisać, że dziś nie mam nic do powiedzenia. Tylko nie wiem, co na to szefostwo. Biała gorączka to pewne. Internauci zaś puszczą wodze wyobraźni i z całą pewnością kilka minut po dwunastej pojawi się stosowny wpis. „Pewnie miał, ale mu nie pozwolili napisać.” Albo coś jeszcze gorszego. Bo internauta to taki typ, który zawsze ma coś ważnego do powiedzenia i nawet przez chwilę nie przyjdzie mu do głowy, że inny internauta, a tym bardziej parający się wirtualnym dziennikarstwem, do powiedzenia może nic ważnego nie mieć. I co? Doszliśmy do jakiegoś martwego punktu. Autor jest jak ów kierowca z kawału o policjancie z drogówki. Jak się pan nazywa? Piszpan. Ale co mam pisać? Jak się pan nazywa? Przecież już mówiłem, Piszpan…  

Pisz pan. Tylko po co? Żeby przypomnieć jakiś stary kawał z wąsami nie trzeba być komentatorem religijnego portalu. Ech, gość poszedł spać, a ja coraz większy niesmak i mętlik w głowie czuję. Jeszcze na mało poważnego człowieka wyjdę.

Gdy już w jego, to znaczy mojego gościa ślady zrezygnowany pójść zamierzałem, nagle mnie olśniło. Ojciec mi się przypomniał. I rady, jakie młodemu chłopakowi dawał. Lepiej powiedzieć dziesięć słów za mało, niż jedno za dużo. Oj, często mi to powtarzał, bo gębę niewyparzoną to ja miałem i przypadłości z tego powodu wiele też. Więc przysiadłem na chwilę, słowa rodziciela trawiąc i naszła mnie jedna taka myśl. Że te wszystkie podziały, swary i nienawiści biorą się z tego jednego słowa za dużo. Że może nadszedł czas, by przestać mówić i zamilknąć. I że ten brak słów więcej powie niż ich nadmiar. Bo cisza też potrafi krzyczeć.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..