A tymczasem słońce paliło, wiatr wiał, a woda już prawie wypita. Z obawą obserwowaliśmy słońce, które było coraz niżej i niżej.
Biednemu wiatr w oczy…
Po dobrze przespanej nocy i sytym śniadaniu ruszyliśmy dalej. Za cel obraliśmy Potchefstroom. Uśmiechnięci od ucha do ucha pokonaliśmy pierwsze 20 wzniesień. Niestety nasz entuzjazm skutecznie ostudził silny wiatr, wiejący nam prosto w twarz. Kolejne 60 km to już nie jazda , ale walka z każdą kolejna górką i coraz silniejszym wiatrem. Okazało się jednak, że to nie koniec niespodzianek tego dnia. Po około 20 km odebraliśmy telefon, że w Brennaborze Sławka pękła przerzutka. To całkowicie wybiło nas z rytmu. Szybka decyzja. Dzielimy się na obozy. Ewa i Sławek walczą z usterką, a tymczasem Eliza i Dominik jadą przodem zabezpieczając miejsce na kolejny nocleg. Niestety nie był to chyba dzień Sławka, po przejechaniu kilku kolejnych kilometrów, miał bliskie spotkanie z droga asfaltową. HA! Wiatr poradził sobie nawet z takim twardzielem. Szybka diagnoza: na szczęście tylko stłuczony łokieć i kolejna szybka decyzja – Ewa ruszyła w samotny pościg za pierwszą ekipą. To nie wróżyło nic dobrego, tym bardziej, że coraz realniejsza stawała się wizja nocy spędzonej na pustkowiu. Gdzie okiem nie sięgnąć żadnej cywilizacji. Z uporem pokonywaliśmy wzniesienie za wzniesieniem, mając cichą nadzieję, że każde z nich będzie tym ostatnim. A tymczasem słońce paliło, wiatr wiał, a woda z gibr już prawie wypita. Z lekką obawą obserwowaliśmy słońce, które było coraz niżej i niżej. Mijały godziny, a tu ciągle nic. Jednak Kazimierz jak zawsze na posterunku. Zapadła noc. Zrobiło się zupełnie ciemno. Pierwsza noc pod gołym niebem w Afryce. Piękne są te Afrykańskie noce … ale zimne. Po drodze spotkaliśmy Davida z rodziną, który zaproponował nam nocleg u siebie. Potchefstroom wygląda naprawdę imponująco nocą. Ostatkiem sił udaliśmy się jeszcze do sklepu w poszukiwaniu pożywienia, Eliza powstrzymując opadającą głowę opowiedziała gospodarzom, o naszej wyprawie i Kazimierzu. Potem szybki prysznic na obolałe mięśnie i nareszcie spać.
Show must go on…
Nie poddajemy się. Godzina 6:00 pobudka, razem z nami obudziła się myśl o dniu wczorajszym, a z nią ciekawość – czy będzie powtórka? David, który okazał się zapalonym cyklistą, rozwiał nasze czarne myśli – wiatru nie będzie. Podniesieni na duchu, po mega pożywnym śniadanku: jajecznica, bekon, tosty (David dobrze wiedział czego nam potrzeba). Wyposażeni w dodatkowe bidony, odżywki i odblaski. Tym razem na totalnym luzie. Mimo wzniesień, droga okazała się dla nas łaskawa. Pomknęliśmy jak strzały. A ludzie przyjaźnie pozdrawiający nas po drodze, dodali sił na trasie. Wielkie dzięki dla Pana, który po drodze zatrzymał się i wręczył każdemu z nas butelkę schłodzonego piwa (czego można chcieć więcej). W Klerksdorp w umówionym miejscu czekali już nasi kolejni przyjaciele, rodzina burska, która niczym królów gościła nas w swoim domu. Przy tradycyjnej kolacji gospodarz domu odmówił modlitwę w intencji naszej podróży.
Afryka jak widać wciąż nas zaskakuje….
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.