I mam wrażenie, że robi to nieustannie, choć od jego tragicznej śmierci niebawem upłynie już przecież 7 lat.
A jednak wciąż jest. Bo a to pojawi się książka o nim, a to kolejny film dokumentalny, a to znów powtarzają jakiś jego kinowy hit w tv…
Właśnie kończymy z Żoną czytać sobie jego biografię, napisaną przez Dave'a Itzkoffa. Sam przeczytałem ją już kilka lat temu – teraz czytamy razem. Czytamy i wspominamy stare dobre czasy, bo przecież za bajtla (w dzieciństwie), a potem w wieku nastoletnim Williams był absolutnym królem naszych kin, wypożyczalni, a jeszcze wcześniej giełd z pirackimi VHS-ami.
„Moskwa nad rzeką Hudson” była jednym z pierwszych filmów, które obejrzałem na wideokasecie; „Klub raj” jednym z pierwszych, który sam sobie z telewizji na video nagrałem; „Hook” jednym z pierwszych, na który tak bardzo chciało się iść w podstawówce do kina; „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” jednym z pierwszych przy którym człowiek uświadomił sobie, że chyba oto nadchodzi pora, by zacząć się buntować! :)
Generalnie do roku 2000 był dla nas aktorem ulubionym. Może nawet tym number one. Później, jak to zwykle w Hollywood bywa, kariera mu się załamała, coraz częściej lądował w filmach mniej dochodowych, rolach drugoplanowych, epizodach, cameo, a lepsze filmy, takie jak „Człowiek roku”, czy „Najlepszy ojciec świata” były już tylko wyjątkami.
Ale cośmy się go naoglądali wcześniej, to nasze. A ile to się człowiek od niego nauczył? I nie tylko tego, by się buntować. Ale także by chwytać dzień, by żyć pełnią życia, a w chwilach przygnębienia, łapnąć się za wszelką cenę jakiejś pięknej myśli, wspomnienia i już ich nie puszczać...
Mnóstwo refleksji nad filmami, postaciami, a może wręcz swoistą filozofią Robina Williamsa znaleźć można np. na youtube’owym kanale księdza Grzegorza Ogorzałka. „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, „Patch Adams”, „Buntownik z wyboru”, „Szalone wakacje na kółkach” – to właśnie te tytuły omawia i recenzuje autor videobloga „W koloratce”, a mam nadzieję, że z czasem pojawią się tam kolejne williamsowe pozycje. Bo jego filmografia to przecież jedna wielka skarbnica. Także duchowa – czego najlepszym dowodem są właśnie przemyślenia księdza Grzegorza. A takie „Między piekłem a niebem” z 1998 roku? Toż to uwspółcześniona „Boska Komedia”, którą niedawno wszystkim nam przypomniał i polecał papież Franciszek.
No to muzycznie też dziś poRobinujemy. Posłuchamy piosenki ze wspomnianego już „Klubu raj” (mój pierwszy kultowy film?). Jego akcja toczy się na jednej z karaibskich (rajskich!) wysepek, na którą przybył grany przez Williamsa bohater, a przecież:
Podróż na wyspę jest jak rekolekcje. Pozwala porzucić utarte schematy, w których może i czujemy się bezpiecznie, ale które sprawiają, że tracimy wrażliwość, czujność, przestajemy się rozwijać...
- pisał w „Teologii wyspy” Szymon Babuchowski. Może i takiej teologii nam dziś trzeba? Kto wie... A teraz już Jimmy Cliff i jego wakacyjny „Club Paradise” na dobry początek tygodnia:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.