W raporcie MAK nt. katastrofy smoleńskiej ważne jest nie tylko to, o czym on mówi, ale i to, o czym nie mówi.
Zacznijmy od tego, co się w raporcie znajduje. Są w nim wyliczone bezpośrednie przyczyny katastrofy: niepodjęcie na czas decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe, obniżenie lotu mimo braku widoczności i lądowanie wbrew zaleceniom kontroli lotów, zignorowanie ostrzeżeń systemu TAWS oraz presja psychiczna wywierana na pilotach. Pierwsze trzy przyczyny – jak sugerują Rosjanie – obciążają polskich pilotów, czwarta – dowódcę Polskich Sił Powietrznych i dyrektora protokołu dyplomatycznego, a także samego prezydenta Rzeczpospolitej.
Także w polskich komentarzach powtarza się opinia, że polscy piloci w tamtych warunkach nie powinni podejmować próby lądowania. Nie można jednak uważać za błąd tego, że ignorowali komunikaty systemu TAWS. Smoleńskiego lotniska nie było w jego bazie danych. Dlatego nawet przy bezpiecznym lądowaniu system ten musiałby się „odezwać”.
Tak naprawdę nowe w raporcie są dwie ważne okoliczności: że po pierwszym ostrzeżeniu systemu TAWS zmienione zostały ustawienia głównego wysokościomierza barycznego i to w taki sposób, że pokazywał on fałszywe dane, tzn. samolot znajdował się faktycznie 170 metrów niżej niż to wynikało ze wskazań tego urządzenia. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się stało. Z drugiej strony, raport stwierdza jednak, że piloci w ostatniej fazie lotu posługiwali się innym wysokościomierzem – radiowym, co zresztą uznane zostało za błąd. Pojawia się więc znak zapytania, a przecież zadaniem MAK nie było stawianie w raporcie pytań, ale udzielanie odpowiedzi.
I druga nowa okoliczność – znajdujący się w kokpicie dowódca Sił Powietrznych miał mieć – według Rosjan – 0,6 promila alkoholu we krwi (odpowiada to wypiciu stugramowego kieliszka wódki). Źle się stało, bo poszła w świat informacja, jakoby katastrofę spowodowali: pijany dowódca polskiego lotnictwa wojskowego do spółki z wywierającym na pilotach presję prezydentem. A przecież to nie oni siedzieli za sterami i w wieży smoleńskiego lotniska. Poza tym, nie jestem pewien, czy podawane przez Rosjan informacje o alkoholu we krwi polskiego generała są prawdziwe.
Dlaczego? Dlatego, że Rosjanie nie mówią wszystkiego. W raporcie MAK brakuje opisu tego, co działo się na wieży smoleńskiego lotniska. Nie ma treści rozmów, prowadzonych przez kontrolerów z ich zwierzchnikami, nagrania wskazań radaru, którym się posługiwali oraz opisu stanu technicznego innych urządzeń lotniskowych. Słowem - nie ma niczego, co mogłoby rzucić jakikolwiek cień na stronę rosyjską. Co więcej, Rosjanie twierdzą, że przedstawiciel Polski przy MAK i jego doradcy nie zgłaszali w trakcie badania katastrofy żadnych zastrzeżeń. Tymczasem strona polska wskazała w swym stanowisku wiele przykładów pisemnych skarg i żądań, których Rosjanie nie spełnili, choć nakazywało im to prawo międzynarodowe.
Krótko mówiąc, raport jest niepełny, jednostronny, miejscami wprost błędny, a podczas jego prezentacji szefowie MAK mijali się z prawdą. Dlatego nie można mieć zaufania, ani do nich samych, ani do ich pracy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.