Właściciel sześciu klinik aborcyjnych James Pendergraft ma zapłacić 36 milionów dolarów 10-letniej dziewczynce, której o mało co nie wyabortował.
Jej matka Carol Howard była w 22 tygodniu ciąży, gdy trafiła do kliniki Pendergrafta. (Lekarz na swej stronie internetowej opisuje w szczegółach, jak wygląda późna aborcja. Wyjaśnia m.in., że dokonuje się jej, wstrzykując do serca nienarodzonego dziecka truciznę.) Carol Howard spędziła 12 godzin w toalecie kliniki, czekając, aż poroni martwe - jak sądziła - dziecko. Ponieważ akcja się przedłużała, zirytowana kobieta opuściła klinikę aborcyjną i udała się do szpitala. Urodziła tam żywą, choć straszliwie skrzywdzoną dziewczynkę. Cierpi ona m.in. na porażenie mózgowe, jej lewa strona jest sparaliżowana, płuca są uszkodzone, a jej emocjonalny i poznawczy rozwój jest opóźniony. Teraz sąd przyznał dziecku wielomilionowe odszkodowanie.
Pendergraft miał już wcześniej problemy z prawem, czterokrotnie zawieszano jego prawo wykonywania zawodu. Nadal jednak zarabiał na aborcjach krocie. - Mam nadzieję, że to już będzie koniec jego imperium śmierci – powiedziała adwokat Kelly Clinger.
Jak mówią działacze pro-life, główne amerykańskie media milczą na temat tej sprawy.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.