Tysiące Greków odpowiedziało na wezwanie związków zawodowych i przyszło we wtorek na centralny ateński plac Syntagma, aby demonstrować przeciwko wizycie kanclerz Niemiec Angeli Merkel i programowi oszczędnościowemu narzuconemu Grecji.
"Nasze pensje zostały już obcięte o 40-45 proc., teraz mówią, że obniżą je o kolejne 30 proc. Ten kryzys uderza tylko w nasze kieszenie. Wszyscy inni zarabiają na nim pieniądze. Demonstrujemy dzisiaj przeciw Merkel, przeciw Unii, przeciw MFW" - mówi PAP 35-letni Michalis Cirides, stojący wraz ze swoimi kolegami pod dużym transparentem z napisem "Dokerzy z Pireusu mówią NIE programowi oszczędnościowemu i trojce".
Trojka to Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Od opinii inspektorów trojki w sprawie realizowania przez Ateny programu oszczędności i reform zależy przyznanie Grecji kolejnej transzy drugiego już pakietu ratunkowego, bez której kraj ten musiałby zbankrutować.
Zapytany, jak bardzo jego życie zmieniło się od początku kryzysu, Cirides pochmurnieje. "Moja żona od pięciu lat szuka pracy. Bez skutku. Ja sam zarabiam coraz mniej. Nie boję się, że mnie zwolnią, bo port w Pireusie przynosi duże zyski i z zatrudnionych tam ludzi nie zwolnili jak dotąd nikogo, ale boję się, o ile jeszcze obniżą mi płacę, bo wkrótce przestanie nam wystarczać na jedzenie. Jak tak dalej pójdzie, to w przyszłym roku przeprowadzimy się na wieś i zaczniemy uprawiać ziemię".
Tuż obok dokerów, którzy na demonstrację przyjechali z Pireusu wynajętym przez ich związek autobusem, stoi grupa wysokich, dobrze zbudowanych mężczyzn w granatowych roboczych mundurach. To strażacy z Patras.
Jeden z nich, 40-letni George Rigas, mówi, że chociaż osobiście nie ma nic przeciwko Angeli Merkel, uważa, że na jej wizycie skorzysta tylko rząd, który będzie próbował wykorzystać ją, aby uzyskać poparcie dla swoich reform i cięć budżetowych.
"Angela Merkel jest kanclerzem Niemiec i należy jej się szacunek, więc powinniśmy ją przyjąć jak najlepiej, ale osobiście jej wizyta dla mnie nie ma żadnego znaczenia i nie wierzę, żeby miała cokolwiek zmienić w naszej sytuacji" - mówi Rigas, którego wynagrodzenie (jako strażak znajdował się w specjalnej grupie zawodowej) do tej pory było objęte pewnego rodzaju ochroną, ale w nowym pakiecie oszczędnościowym, właśnie negocjowanym przez rząd i trojkę, może ulec drastycznej obniżce.
"Dziesięć lat temu, kiedy decydowaliśmy się na pierwsze dziecko, mogliśmy pewne rzeczy zaplanować. Teraz wszystko jest do góry nogami. Chcielibyśmy mieć drugie dziecko, ale boimy się, że teraz nie będzie nas na to po prostu stać. Ale tak naprawdę protestuję, bo chcę, żeby ci, którzy nas okradli, ta mała grupa, która doprowadziła nas do upadku, została wreszcie pociągnięta do odpowiedzialności" - dodaje strażak.
Wśród tłumów protestujących na Syntagmie można też zobaczyć wielu młodych ludzi, którzy mają na plecach małe tabliczki z napisem: "Protestujemy przeciwko neonazistom i programowi oszczędnościowemu".
Jednym z nich jest 23-letni Panos, student ostatniego roku wydziału elektroniki ateńskiego Instytutu Technologii i członek jednej z partii należących do koalicji Front Greckiej Lewicy Antykapitalistycznej (ANTARSYA).
Zapytany, czy nie boi się przychodzić na tego rodzaju demonstracje, Panos, który w czasie sezonu letniego pracuje jako kelner, wzrusza ramionami. "Kiedyś się bałem, ale teraz przywykłem. Moi rodzice też tu są, tylko oni demonstrują razem ze związkami zawodowymi po drugiej stronie placu, a my po tej stronie jesteśmy bardziej radykalni. My nie chcemy reform, my chcemy rewolucji. Tylko rewolucja może powstrzymać neonazistów" - mówi.
Tuż obok Panosa stoi 24-letni Jannis, który właśnie skończył studia i szuka pracy. Trzyma w rękach grubą drewnianą pałkę obwiniętą czerwoną flagą, a na szyi zawiesił maskę przeciwgazową. Należy do grupy ochotników, którzy w sytuacji, gdy dochodzi do konfliktu z policją (lub inną grupą o odmiennych przekonaniach, np. neonazistami), biorą na siebie pierwsze uderzenie takiej scysji.
"Ktoś musi być na pierwszej linii" - tłumaczy Jannis. "Zawsze się piekielnie boję, ale ktoś musi wstrzymać pierwsze uderzenie, dać czas innym się przemieścić. Nie jestem anarchistą, nie chodzę po ulicy szukając awantury, ale jeśli mnie zaatakują, jestem przygotowany, żeby odpowiedzieć."
Otwarcie paryskiej katedry po wielkim pożarze odbędzie się 7 grudnia.