W wielu najbardziej dotkniętych huraganem Sandy rejonach Nowego Jorku wciąż nie ma ani prądu, ani gazu, ani ogrzewania. Dotyka to także wielu Polaków żyjących w pobliżu wybrzeża oceanu.
Mieszkający w Rockaway Park na Brooklynie Rafał Wojczulanis, którego dom został zalany podczas cyklonu, nie kryje poirytowania.
"W tydzień po huraganie wciąż nie mam ani wody, ani prądu, ani ogrzewania, nie mam też pojęcia kiedy zostaną przywrócone" - mówi. Jak dodaje, w okolicy nie sposób dostać paliwa, bo wszystkie stacje benzynowe są zamknięte. Sytuację pogarsza to, że w nocy temperatura spada poniżej 0 stopni Celsjusza. "W moim sąsiedztwie padła cała infrastruktura. Nie ma czynnych sklepów, nie ma nic" - informuje zdenerwowany mężczyzna. Zdaniem Wojczulanisa, w Nowym Jorku panuje organizacyjny chaos. Każda z służb miejskich działa na własną rękę. Nie widać skoordynowanej współpracy między policją, a strażą pożarną. Dopiero po tygodniu pojawili się pierwsi pracownicy zakładu energetycznego. "Nasi rodacy w Polsce powinni być dumni, że mimo braku takich nowoczesnych środków technicznych jakimi dysponują Amerykanie, o wiele lepiej radzą sobie z organizacją sztabu kryzysowego w przypadku klęsk żywiołowych" - przekonuje Wojczulanis. Nie zakończyły się też kłopoty Larissy Baldovin, projektantki i fotografki z Manhattan Beach na Brooklynie. Mieszka ona między Atlantykiem a zatoką Sheepshead Bay. W czasie cyklonu woda zalała jej pomieszczenia w przeznaczonej do zamieszkania części piwnicy i podeszła na parter. Podobnie jak cała ludność Manhattan Beach straciła dostawy prądu, gazu i wody pitnej. "Do dzisiaj 60 proc. mieszkańców nie ma wody. Nie działają też stacjonarne telefony. W tej chwili naprawiają elektrykę. Ludzie potracili meble i pamiątki rodzinne. Ulice wciąż zawalone są śmieciami i różnymi zniszczonymi rzeczami" - opowiada kobieta. Na oczyszczenie piwnicy wydała 18 tysięcy dolarów. Trzeba było m.in. zrywać ściany, by nie zalęgł się grzyb. W lepszej sytuacji znalazł się znany m.in. z trylogii filmowej o Kargulach i Pawlakach oraz serialu telewizyjnego "Trzecia granica" aktor Andrzej Wasilewicz. Mieszka on obecnie w South Hampton, na Long Island, w rejonie wyspy zwykle mocno narażonej na skutki huraganów. Jak powiedział w rozmowie z PAP, tym razem skończyło się na zapobiegawczym wyłączaniu prądu. Do piątku nie było ogrzewania, ani gazu. Nie działał też telefon i Internet. W sąsiedztwie wiele drzew zostało wyrwanych z korzeniami. "Dzisiaj, we wtorek, sytuacja jest w dużej mierze opanowana. W mojej okolicy nawet kolejki po benzynę są mniejsze i nie trzeba już czekać kilku godzin, lecz 20-30 minut" - zapewnia aktor.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.