W Kenii trwają wybory prezydenckie. Odbywają się zgodnie z nową konstytucją napisaną tak, aby zapobiec przemocy do jakiej doszło po głosowaniu w 2007 r. Jednak cały proces wyborczy i kampania odbywają się w pełnej napięcia atmosferze.
- W zbiorowej pamięci wciąż świeże są wydarzenia z wyborów 2007 roku, kiedy to kraj stanął na krawędzi wojny domowej. W zamieszkach zginęło (oficjalnie), ponad 1300 osób niektórzy z ofiar zostały zresztą spalone żywcem. Kenia, uważana za oazę spokoju w tym niespokojnym regionie świata, zaczęła zmierzać w kierunku ludobójstwa i czystek etnicznych. I tylko międzynarodowa mediacja i nacisk mocarstw spowodował że w kraju Masajów nie powtórzyła się historia Rwandy - pisze z Nairobi dla gosc.pl Radosław Malinowski, z organizacji HAART, zajmującej się przeciwdziałaniem handlowi ludźmi.
Od czasu wydarzeń z 2007 r. w społeczeństwie kenijskim coś jednak drgnęło. Rozpoczęły się śmiałe reformy państwa, które w swym rozmachu i determinacji wzbudziły podziw całego kontynentu.
Podstawą reformy państwa była zmiana konstytucji. Nowa ustawa zasadnicza została okrzyknięta jedną z najlepszych konstytucji, jakie kiedykolwiek miała Afryka. Dokonała ona trójpodziału władzy ze szczególnym naciskiem na niezależność sądownictwa. Kandydatów do Sądu Najwyższego wybrali krajowi i międzynarodowi eksperci, po godzinnych, otwartych dla prasy i publiczności, przesłuchaniach kandydatów.
Już dziś widać tego efekty, kiedy to od czasu do czasu Sądowi Najwyższemu zdąża się wydać wyrok, w którym nakazuje prezydentowi podjęcie jakiejś decyzji, lub uchyla jako niekonstytucyjne prezydenckie nominacje. Oczywistość w krajach demokratycznych, w Kenii jeszcze w latach 90-tych taki werdykt dla sędziego byłby pocałunkiem śmierci.
Ale nie w niezależności sądów ani w tym że prezydent przestał być "panem życia i śmierci" swoich obywateli tkwi sedno zmian. Prawdziwa rewolucja nastąpiła w sferze decentralizacji władzy. O ile do marca 2013 roku Kenia była jednym z najbardziej scentralizowanych krajów na świecie, to po wyborach władza przeniesiona będzie bliżej obywateli. Konstytucja dała prowincjom daleko idącą autonomię, oraz co najistotniejsze – konstytucyjnie zagwarantowane zostały fundusze na realizację zadań takich jak budowa lokalnych dróg, służba zdrowia czy administracja lokalna.
Zresztą same wybory pokazują jak głębokie są zmiany w Kenii: Kenijczycy wybiorą nie tylko prezydenta i parlamentarzystów, ale również gubernatorów i lokalne zgromadzenia parlamentarne.
Tegoroczne wybory nie tylko są wyjątkowe ze względu na zmiany strukturalne. Również dobór kandydatów jest wyjątkowy. Choć do prezydentury pretenduje ośmiu kandydatów, w rzeczywistości liczą się dwie osoby: Raila Odinga (żartobliwie zwany Tinga – Traktor) – syn Pierwszego Wiceprezydenta Kenii i Uhuru (co w Swahili znaczy dosłownie Wolność) Keniatta – syn Pierwszego Prezydenta Kenii. Obaj są charyzmatycznymi przywódcami, obaj mają za sobą poparcie połowy kraju, obaj pełnią lub pełnili ważne funkcje państwowe, i obaj startowali już w wyborach – zawsze zresztą przegrywając. I najważniejsze: żaden z tych dwóch gigantów sceny politycznej nie jest gotowy by i tym razem przegrać.
A tymczasem cały proces wyborczy, cała kampania odbywa się w pełnej napięcia atmosferze. Kraj podzielił się na rozemocjonowanych zwolenników Raili i Uhuru. Od sprzedawców gazet po akademickich nauczycieli, nikt nie liczy się z faktami. W dyskusji panują emocje i to w stylu: Nasz kandydat dobry, wasz kandydat zły. I to w samo sobie byłoby do zaakceptowania, gdyby nie ponure wspomnienia sprzed pięciu lat, gdzie ponad tysiąc niewinnych ludzi zapłaciło za wybory życiem. Jak mówi stare afrykańskie przysłowie: kiedy walczą słonie, najbardziej cierpi trawa.
O wyborach w Kenii również: Czy te wybory przebiegną spokojnie?
"Franciszek jest przytomny, ale bardziej cierpiał niż poprzedniego dnia."
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.