Wydaje mi się, że Raport pełen jest mało znaczących słów, opisów sytuacji, insynuacji, które, nagromadzone razem, stwarzają wrażenie wielkiej konspiracji i wszechwiedzy agentów, a to jest tylko obalanie zamku z kart - czytamy w datowanym 4 czerwca br. tekście "Smutne refleksje po przeczytaniu 'raportu' skazującego", noszącym podpis o. Konrada Hejmo.
Kto choć trochę zajmował się wtedy takimi przedsięwzięciami, zrozumie trudności jakie stawały na drodze. Zajmowałem się techniczną stroną pisma. Nie miałem wpływu na kierunek treści, od tego byli Redaktor Naczelny, O. Marcin Babraj i O. Jan Kłoczowski. Wszelkie dywagacje w „Teczce" nie mają sensu. Nigdy nie chciałem być nawet przeorem, a co dopiero prowincjałem. Zapisano morze bzdur! Od 1977 r. byłem na zastępstwie w Gdańsku, potem Sługa Boży Kard. Stefan Wyszyński wezwał mnie poprzez Prowincjała, O. Michała Mroczkowskiego, do Sekretariatu Episkopatu Polski na pomocnika przy organizowaniu I Wizyty Ojca Świętego w Polsce. Pracowałem tylko ze świeckimi, wśród których większość, to pewno SB. Taka była praca. Po Wizycie zaproponowano mi stałą pracę w Sekretariacie Episkopatu, ale Prowincjał, Michał Mroczkowski, nie wyraził zgody i wysłano mnie do Rzymu. Paszport otrzymałem bez problemu za pośrednictwem Arcybiskupa Dąbrowskiego. W „Teczce” agent sobie przypisał załatwienie paszportu i podobno zdobył sobie w ten sposób moje zaufanie. Kompletna bzdura. Do Rzymu przybyłem w 1979 roku - był to słaby start. Nie przygotowano ani zabezpieczenia mieszkaniowego, ani utrzymania. Ratowały mnie Siostry Sercanki, Pani Gawrońska i Kard. Rubin. Nie przyjęto mnie do Radia Watykańskiego. Stworzono Delegaturę Biura Prasowego Episkopatu Polski. Praca w Biurze Prasowym z Ks. Bogumiłem Lewandowskim, jako Szefem, dobrze się układała. Przygotowywałem przeglądy prasy zagranicznej na temat Kościoła Powszechnego i polskiego, polskiego pontyfikatu, uniwersytetów rzymskich i życia wspólnot. Wszystkie materiały przekazywaliśmy do Episkopatu Polski, brał od nas także Pan Peter Raina z Berlina Zachodniego i niestety, zaprzyjaźniony z wieloma księżmi i świeckimi z Rzymu, Pan „M.”, (nazwisko znam), którego Raport nazywa podobno „Lakar”. Gdy przybyłem do Rzymu on był już osobą stosunkowo znaną, i traktowaną z życzliwą pobłażliwością. Nie był to wielki intelektualista.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.