Wydaje mi się, że Raport pełen jest mało znaczących słów, opisów sytuacji, insynuacji, które, nagromadzone razem, stwarzają wrażenie wielkiej konspiracji i wszechwiedzy agentów, a to jest tylko obalanie zamku z kart - czytamy w datowanym 4 czerwca br. tekście "Smutne refleksje po przeczytaniu 'raportu' skazującego", noszącym podpis o. Konrada Hejmo.
Zwykły polski emigrant, podobno skazany na śmierć we Wrocławiu zaraz po wojnie, pozwolono mu uciec za granicę, przebywał koło Kolonii, pracownik banku i „doradca niemieckich biskupów” - tak mi go przedstawiono. Polecono mi dawać mu wszystkie nasze materiały, tak jak Panu Peterowi Rainie z Berlina Zachodniego. I tu ważny punkt: w Biurze Prasowym Szef pobierał opłaty za zabierane materiały, które m.in. także ja przygotowywałem. Po prostu - za materiały się płaciło. Potem gdy powstały biuletyny, można było je prenumerować. Musieliśmy opłacić tłumaczy, zakup czasopism i lokal. Pan „M” dodatkowo korzystał z fotokopiarki i naszego papieru. Dlatego mój Szef brał pieniądze także od Pana „M” i od czasu do czasu dawał mi coś na utrzymanie. O ile dobrze pamiętam, to gdy przyjeżdżał z Kolonii raz w miesiącu, na tydzień, i przychodził do Biura, to podpisywaliśmy jakieś kwitki, „aby mu zwrócono koszta delegacji”. To nie były duże kwoty. W każdym razie ja nie odczuwałem wielkiej poprawy materialnej i aby wyżyć musiałem sobie uzupełniać budżet przez stypendium - jałmużnę załatwioną dla mnie przez Kard. Rubina i Abpa Dąbrowskiego z „Chiesa che sofre” (Kirche In Not) - 50 $ - na miesiąc, bo nie miałem na opłacenie „Angelicum”. W Raporcie również i ten dodatek agenci chcieli sobie przypisać. Natomiast nie przypominam sobie żadnego agenta „Pietro”, o jakim pisze „Teczka”. Był jakiś „Pietro”, ale postrzegano go jako słabo rozwiniętego. A według pracowników IPN agenci byli ludźmi inteligentnymi. Kończąc ten wątek dodam, że były takie dni pod koniec miesiąca, iż szukałem zgubionych miedziaków pod kolumnami Placu św. Piotra, bo nie miałem na jedzenie... to był trudny czas... Z czasem, zacząłem mieć wątpliwości i opory wobec P. „M”. Za dużo pił. Chwalił się znajomością generałów w Polsce. Gdy zaprosił mnie Kolega-Ksiądz do Niemiec, podjechałem do Kolonii i odwiedziłem rodzinę Pana „M”. Stwierdziłem wtedy, że Pan „M” ma całą kartotekę duchownych polskich, którzy go odwiedzali, lub z którymi utrzymywał „przyjacielski” kontakt w Rzymie. Niektórych pamiętam. Są na wysokich stanowiskach. Aby sprawdzić jego relacje z parafią, odwiedziliśmy Proboszcza miejscowego pod Kolonią, odprawiałem tam nawet Mszę św. Był potem na Audiencji w Rzymie. Uważał Pana „życzliwego” za życzliwego Kościołowi.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.