O próbach inwigilacji, metodach stosowanych przez komunistyczną bezpiekę i ich daremności z księdzem kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem, emerytowanym metropolitą wrocławskim rozmawiał Nasz Dziennik.
- Znany jest fakt spalenia samochodu Księdza Kardynała w Złotoryi. Jak to było? - To, co się stało w Złotoryi, było dla mnie wielkim zaskoczeniem, ponieważ dotychczas żadnemu z biskupów czegoś takiego nie uczyniono. Udzielałem wtedy sakramentu bierzmowania ponad 430 osobom. Pod koniec Eucharystii podszedł do mnie tamtejszy ksiądz dziekan i powiedział, że spalono mój samochód stojący koło plebanii. Zapytał, czy ma to ogłosić z ambony. Poprosiłem, żeby tego nie czynił. Po Mszy św. w drodze na plebanię podszedł do mnie jakiś podpity jegomość, mówiąc: "Wie ksiądz, że te cholery spaliły księdzu samochód?". Obok spalonego pojazdu stał milicjant, ale jak mnie zobaczył, odwrócił się tyłem, bo mu było po prostu nieswojo. Co robi kapłan, widząc osobę zmarłą? Oczywiście błogosławi trupa. Dlatego też przeżegnałem swój samochód, ale w duszy pomyślałem sobie, że dobrze, iż nie stało się nic więcej, ponieważ w baku było 60 litrów benzyny. Inny mężczyzna widział całe zdarzenie ze swojego okna. W pewnym momencie usłyszał pytanie: "Załatwiłeś?". "Załatwiłem" - padła odpowiedź. Po godzinie pojawił się na plebanii Grzegorz Piotrowski (ten sam, który był jednym z morderców ks. Jerzego Popiełuszki) i powiedział, że trzeba spisać protokół. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że ja go podpiszę. Pierwszej wersji nie podpisałem, gdyż były w niej same ogólniki, brakowało np. numeru rejestracyjnego, daty produkcji auta. A w seminarium uczono nas, że jeżeli na dokumentach są gdziekolwiek jakieś wolne miejsca, to trzeba na nich postawić wężyki. Ja tak w tym przypadku zrobiłem. Piotrowski stwierdził wtedy, że jestem "uczonym księdzem" i zapewnił: "Znajdziemy tych drani". I do dzisiaj nie znaleźli. - Czy przypomina sobie Eminencja inne tego typu sytuacje sprowokowane przez bezpiekę? - Tak. Kiedyś telefonicznie rozmawiałem z ordynariuszem diecezji Goerlitz, prosząc go o pomoc w przewiezieniu przez granicę polsko-niemiecką wydrukowanych w Italii w języku ukraińskim książeczek do nabożeństwa przeznaczonych dla grekokatolików. Wydrukowaliśmy je na papierze brewiarzowym, materiale trudnym do wykrycia. Niestety, to się nie udało. Na trasie w pobliżu Bolesławca dołączyła do nas "asysta", którą dzięki zamkniętemu szlabanowi kolejowemu zgubiliśmy, ale na przejściu granicznym książeczki zostały nam jednak zabrane, mieli dobre wieści z DDR od swoich kolegów. - Z tego co mi wiadomo, próby inwigilacji Księdza Kardynała podejmowano również poza granicami naszego kraju. - Tak, to prawda. Dnia 26 sierpnia 1984 r. na Jasnej Górze spotkałem się z dziennikarzem ukazującego się we Włoszech tygodnika "Panorama". On bardzo nalegał na tę rozmowę. Wiedziałem wcześniej, że gazeta ta ma charakter lewicowy. Nie zadał on żadnego konkretnego pytania, było tylko takie, jak to się popularnie mówi, "mędlenie". To mnie najbardziej zaniepokoiło, tzn. że było mu potrzebne jedynie zobaczenie danego człowieka, a resztę sami sobie dorobią. I rzeczywiście tak było. Wkrótce otrzymałem telefon od polskiego kapłana pracującego w jednym z urzędów Stolicy Apostolskiej, który powiedział do mnie: "Kardynalat pewny!". Okazało się bowiem, że w "Panoramie" zaprezentowano mnie jako duchownego, bardzo przyjemnego rozmówcę, osobę, bez opinii której do Związku Radzieckiego nie może z Polski pojechać żaden kapłan i siostra zakonna! Domyślam się, że był to artykuł pisany na zamówienie, bo po co prasa włoska miałaby podejmować takie tematy? Czyje zamówienie?... Komu taka informacja była potrzebna?... - Czy miał Ksiądz Kardynał swoją osobistą strategię działania wobec prób pozyskania Eminencji do współpracy z bezpieką? - Kierowałem się przede wszystkim wytycznymi swoich rodziców, których nigdy nie zapomnę. Ojciec powiedział do mnie w 1942 r. w dniu moich 18. urodzin: "Synu, tak żyj, żeby cię nikt nie przeklinał. Tak się zachowuj, żeby z twojego powodu nikt nie płakał. I nie splam naszego nazwiska". A mama po Mszy św. prymicyjnej radziła: "Nigdy nie pchaj się do pierwszego rzędu. Jak będziesz potrzebny, to cię znajdą. I miej swój honor". Pan Jezus rzekł z kolei do apostołów: "Na tej ziemi ucisk mieć będziecie. Mnie prześladowali, to i was będą prześladować" (Ewangelia wg św. Łukasza). I spełniło się to Chrystusowe powiedzenie. Ale, Bogu dzięki, żyję. Próbowano mi psuć opinię, ale żyję i choć droga do domu Ojca jest coraz krótsza, za wszystko Chrystusowi Panu dziękuję. I dobrym ludziom, duchownym i świeckim, których sporo dotychczas spotkałem. Rozmawiał Marek Zygmunt
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.