O doświadczeniu pracy w seminarium oraz wyzwaniach stojących obecnie przed formacją do kapłaństwa Radio Watykańskie rozmawia z niedawno wyświęconym biskupem pomocniczym diecezji tarnowskiej, Wiesławem Lechowiczem.
– Współczesny młody człowiek szuka idoli. Promują to także media. Czy z doświadczenia Księdza Biskupa wynika, że młodzież szuka też mistrzów? Bp W. Lechowicz: Z całą pewnością tak. W formularzu, który wypełniają kandydaci do seminarium, stawiamy m.in. pytanie o wzorce osobowe. Bardzo często, ku naszemu zdziwieniu, padają odpowiedzi: ojciec, matka, katecheta, a rzadko pojawia się nazwisko jakiegoś znanego aktora, polityka, człowieka z telewizji, a jeszcze rzadziej – nazwisko kolegi czy koleżanki. Świadczyłoby to o tym, że osoby, które z natury rzeczy powinny mieć największy wpływ w okresie wychowawczym, a więc nauczyciele, rodzice, duchowni, mają ten wpływ i jest on ceniony i zauważany przez kandydatów do seminarium. Nie mam żadnych podstaw, by sądzić, że te odpowiedzi nie są szczere. Myślę, że to też jakaś wskazówka, iż powołania rodzą się i są przyjmowane w tych środowiskach, gdzie jest dobre wychowanie, gdzie jest zainteresowanie młodym człowiekiem. – Czy Ksiądz Biskup też ma swojego mistrza? Bp W. Lechowicz: Powiem szczerze, że w okresie młodości miałem kapłana, w którego byłem wręcz zapatrzony. Za dużo by powiedzieć, że to był mój mistrz, niemniej jednak pozytywny przykład kapłanów – a tak się złożyło, że jako młody człowiek mieszkałem w różnych parafiach – na pewno miał na mnie duży wpływ. Tym bardziej że, podobnie jak część młodzieży, przeżywałem może nie kryzys wiary, ale na pewno okres kontestacji Kościoła. Musiałem sobie to wszystko poukładać w głowie i myślę, że właśnie przykład księży miał na mnie wpływ. Mam natomiast całą listę różnych duchownych, świętych i mógłbym powiedzieć, że to jest bardziej środowisko mistrzów niż jeden mistrz, który by mną kierował lub miał decydujący wpływ na mnie. – Dobre, pozytywne postawy budują, ale coraz częściej można usłyszeć, że rzeczą pozytywną staje się coś, czego jeszcze kilka lat temu byśmy się wstydzili. Kiedyś nie mówiło się z dumą, że np. jestem rozwódką czy byłym księdzem, byłym jezuitą czy byłym dominikaninem. Myślę o ostatnich głośnych odejściach. Dlaczego – zdaniem Księdza Biskupa – to się staje jak gdyby rzeczą pozytywną? Ktoś prawie z dumą mówi: „jestem byłym jezuitą” i przypisuje sobie prawo do nauczania... Bp W. Lechowicz: W moim przekonaniu jest to proces bardzo skomplikowany. W świecie ogarniętym globalizacją są pewne trendy, mające na celu zanik poczucia wstydu. Jeżeli człowiek przestanie się wstydzić, nie posiada żadnej hierarchii wartości, wtedy jego życie jest narażone na różnego rodzaju wybory, które nie są dobre z punktu widzenia etycznego. Wstyd często broni człowieka przed popełnieniem – mówiąc wprost – głupstwa. Dzisiaj istnieje tendencja, żeby się nie wstydzić. Jeżeli ktoś ma jakieś inklinacje, tendencje, które nie są ogólnie akceptowane, nie jest to powodem do wstydu, tylko wręcz do tego, żeby się pokazać, żeby z tego powodu do wstydu uczynić powód do chluby, dumy. Są sytuacje – my to obserwujemy doskonale, na przykład w massmediach – które promują te postawy.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.