Rząd nie popiera pomysłu zamknięcia wielkich sklepów w niedzielę. Jego zdaniem doprowadzi to do masowych zwolnień. To informacja, którą podała wczoraj „Gazeta Wyborcza".
Dalej następuje wyliczenie strat, które spowoduje zrealizowanie pomysłu: wyższe wydatki na zasiłki dla bezrobotnych - 420-590 mln zł, mniejsze wpływy budżetowe z podatków - 545-764 mln zł i jeszcze 83-116 mln złotych mniej na leczenie. Kropkę nad „i” stawia opinia Konfederacja Pracodawców Prywatnych "Lewiatan". „Uważamy, że najwcześniej tego typu regulacje mogłyby pojawić się w Polsce po roku 2011”. Dlaczego? Bo dopiero wtedy bezrobocie może przestanie być w Polsce problemem. A ja przecieram oczy ze zdumienia. Wydawało mi się bowiem, że praca w niedzielę mogłaby być uzasadniana ekonomicznie, gdyby rzecz dotyczyła produkcji jakiegoś deficytowego, najlepiej eksportowego towaru, dzięki któremu producent, a przez niego i Polska mogliby się wzbogacić. Ale handel? Czy nie jest tak, że zarobione pieniądze, jak nie w niedzielę, to w inny dzień tygodnia ludzie i tak wydadzą? Jak nie w jednym sklepie, to drugim? Jeśli zaś nie w sklepie, to na obiad w restauracji, bilety do kina czy na podróż do dalej mieszkającej rodziny? Albo ulokują je na koncie, by za kilka lat zacząć np. budowę własnego domu? Przecież te pieniądze nie giną w jakiejś czarnej dziurze (bo chyba nikt nie wierzy, że zamknięte w niedzielę supermarkety doprowadzą do tego, że Polacy zaczną znacząco więcej wydawać za granicą). Na coś zostaną wydane. Tymczasem czarno na białym napisano: prawie miliard złotych strat, a do tego spadek wpływów na leczenie. No i pozostają jeszcze koszty społeczne: więcej bezrobotnych. Otwarte w niedziele supermarkety w świetle powyższego stają się ważnym filarem naszej gospodarki. Co więcej, zdaniem wiceminister pracy Elżbiety Rafalskiej, stają się wyznacznikiem wolności wyboru. Pozostaje jednak ważny problem moralny. Prawa pracownicze, o które nie upomina się żądne grosza państwo ani silne tylko w państwowych zakładach związki zawodowe. Pracujący w supermarketach są do pracy w niedzielę zmuszani swoją trudną finansową sytuacją. Ich zarobki często niewiele przewyższają zasiłek dla bezrobotnych. Niespecjalnie mogą wybierać. Czy naprawdę chodzi tu o ich dobro? Czy ci sami ludzie nie znaleźliby pracy w innych sklepach, które zlikwidowano, bo nie wytrzymały konkurencji z otwartymi w niedzielę supermarketami? Być może nie mam racji i zgrabnie wyjaśni mi to niebawem jakiś ekonomista. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z kolejną odsłoną państwowej protekcji kultu bogini Konsumpcji i bożka Pieniądza. Wszak zdaniem rządu dają pracę, leczą chorych i pomagają utrzymać bezrobotnych. Tylko jako chrześcijanin wzdrygam się przed takim stawianiem sprawy. Nie, nie tylko dlatego, że nie chcę czcić bałwanów. Chodząc na niedzielne nieszpory (nie do supermarketu) słyszałem kiedyś słowa pieśni, opartej na psalmie 127: „Jeżeli domu sam Pan nie zbuduje, daremnie nad nim rzemieślnik pracuje. Jeżeli miasta Pan nie strzeże z góry, próżno straż czujna opasuje mury. O wy, co chlebem nędzy swej żyjecie, spiesząc do pracy, jak tylko spoczniecie. Jeżeli Pańskiej nie macie pomocy, na nic się przyda wstawać o północy!” Niewierzący niech robią co chcą. My, chrześcijanie, powinniśmy chyba te słowa traktować serio. I przestać się dziwić, że gdy dla kalkulacji ekonomicznych poświęcamy któreś przykazanie, pieniędzy wcale nie przybywa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.