Demokracja, tolerancja to wartości, którymi chętnie się dziś w naszym kręgu kulturowym szermuje. Do księgi szczytnych haseł zwolenników budowy nowego świata rzeczywistość dopisuje jednak kolejne, mało budujące rozdziały. Następny taki przykład pojawił się w kraju słynącym z walk o prawa dyskryminowanych mniejszości - Niemczech.
Sąd administracyjny w Düsseldorfie orzekł, że w szkołach Nadrenii-Westfalii muzułmańskie nauczycielki nadal nie będą mogły nosić chusty. W uzasadnieniu wyroku podano że chusta jest symbolem religijnym i noszenie jej jest niezgodne z zasadą światopoglądowej neutralności państwa. Jednocześnie podtrzymano zakaz noszenia w szkołach publicznych przez uczące tam zakonnice habitów. Podczas stanu wojennego w Polsce złość przedstawicieli władzy wywoływało noszenie na ubraniu pewnego elektronicznego drobiazgu. Nie wchodzono przy tym w takie szczegóły, że niekoniecznie musiał to być znienawidzony, opozycyjny opornik, ale jak najbardziej poprawna politycznie dioda. Walka z takim symbolem budziła głównie uśmiech politowania. Zamiast niszczyć sympatię do opozycji tylko ją wzmacniała. Zapewne podobne reakcje wojna wytoczona chustom wywołuje wśród niemieckich muzułmanów. Trudności na jakie napotykają społeczeństwa zachodnie w asymilacji napływających tam cudzoziemców na pewno stanowią poważny problem. Zagrożone są bowiem podstawowe wartości, którymi te społeczeństwa do tej pory żyły. Jednak walka o utrzymanie tożsamości przez ustanawianie zakazu noszenia takiego czy innego stroju jest po prostu śmieszna. Na pewno rodzi poczucie krzywdy i tylko umacnia prześladowanych w ich przekonaniach. Mało prawdopodobne, by podobne zakazy pomogły postawić tamę rozszerzającemu swoje wpływy islamowi. Przy okazji zaś godzą w stale obecną w tych społeczeństwach tradycję chrześcijańską. Trudno nie odnieść wrażenia, że w całej sprawie chodzi nie o światopoglądowa neutralność, ale o wyeliminowanie z życia społecznego wszystkiego, co ma związek z jakąkolwiek religią. Tak naprawdę w demokratycznym społeczeństwie, przywiązanym do zasad wolności i tolerancji nie ma żadnego powodu, aby jeden strój uznać za dopuszczalny, a inny nie. Tym bardziej, że państwu niemieckiemu jakoś nie przeszkadza publiczne noszenie strojów obscenicznych, jak to ma miejsce podczas Love Parade. Tam zresztą habit czy sutanna też nie są zakazane. Władze w Niemczech nie przykładają jednakowej miary do wierzących i niewierzących. Ci pierwsi są zmuszani do udawania niewiary. Drugim wolno z religii szydzić. Jak odczytać to inaczej, jak nie wspieranie jednego, jedynie słusznego ateistycznego światopoglądu? Można zarzucić powyższym wywodom, że zbytnio sprawę upraszczają. Że czym innym jest ulica, czym innym szkoła, że Berlin to nie Nadrenia i tak dalej. Byłbym nawet zadowolony, gdyby moje krakanie okazało się zwykłym przeczuleniem. Jednak póki co obawiam się, że mamy do czynienia z pozbawioną racjonalności walką ze wszystkim, co jest religią. Może czas zastanowić się, czy to nie objawy nierozpoznanej do tej pory jednostki chorobowej, religiofobii? Jeśli tak, to chyba czas powstrzymać epidemię.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.