Postanowiliśmy w portalu Wiara.pl rozpocząć program obrony prawdziwego
świętego Mikołaja.
Falstart świętych(?) Mikołajów
ks. Janusz Giera
Czasem już w połowie listopada można zaobserwować dziwne zjawisko. Jeszcze nie grudzień, jeszcze nawet adwent się nie zaczął, a już na wystawach sklepów pojawiają się choinki. Wraz z nimi zaczynają uśmiechać się do przechodniów bombki, błyszczą pysznie łańcuchy. Wśród tego wszystkiego pojawiają się najrozmaitsze ozdoby na stół, do domu, do ogrodu. Wszystko po to, by się nam lepiej świętowało! Powoli, najpierw nieśmiało, później coraz głośniej rozśpiewują się głośniki... kolędami. I wreszcie w ten kolorowy, przedświąteczny (hm, hm, na pewno „przedświąteczny”?) krajobraz wkracza święty Mikołaj! A raczej cała armia świętych Mikołajów. Tak właściwie to mają oni ze swoim pierwowzorem tyle wspólnego, co ja z królową angielską, tylko nazwa pozostała. Strój na tych, hm, świętych trochę dziwny. Wszak święty Mikołaj był biskupem. W takim razie, gdzież podziała się jego infuła (czyli biskupie nakrycie głowy), gdzież jest jego pastorał (czyli biskupia laska), gdzież wreszcie podział się jego płaszcz? Wszystko to zostało zastąpione przez strój krasnala z amerykańskich kreskówek!
Dlaczego się „czepiam” świętych Mikołajów, których dalej będę już nazywał Krasnalami? Ano z tego powodu, że są to po prostu „mózgojady”. Całe to przedświąteczne zamieszenie, które zaczyna się tuż po Wszystkich Świętych, tak naprawdę nie ma nic wspólnego ze świętami Bożego Narodzenia. Jest to doskonale zorganizowany, zakrojony na szeroką skalę skok na nasze kieszenie! Sztuczne choinki, coraz to piękniejsze, wabią świeżością. Błyskotki w „modnych” kolorach każą zapomnieć o tym, że w domu jest już ich kilkanaście kartoników. No a jak tu nie mieć lepszych ozdób do ogrodu, niż sąsiedzi? I wreszcie Krasnale! Pełno ich wszędzie: w telewizji, w sklepach (zwłaszcza wielkich), na chodnikach przed sklepami. Krasnale to po prostu naganiacze! Gdyby ktoś „zapomniał” o zakupach, to oni skutecznie „przypomną”. Bardzo skutecznie.
Powie ktoś: A co w tym wszystkim złego? Z punktu widzenia handlowego – nic. Wręcz przeciwnie. Kłopot w tym, że pretekstem do całej tej działalności jest jedno z największych świąt chrześcijańskich. Tylko pretekstem, niestety. Widać bardzo wyraźnie, jak działa tu stara zasada: „murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść”. Kiedy pojawiają się kolędy w telewizji, w radiu, w głośnikach sklepowych? Czasem nawet już w listopadzie! A rola ich jest jednoznaczna. Mają przypominać. Tylko, że nie o świętach, ale o zakupach, które ponoć przy okazji świąt są niezbędne. Skoro tylko minie wigilia i pierwsze święto, kolęd nie uświadczy się ani w mediach, ani w sklepach. A przecież wtedy dopiero jest ich czas!
Walka o klienta, konkurencja, chęć osiągnięcia dużych zysków sprawiają, że wielu ludzi zastosuje każdy chwyt, byleby tylko osiągnąć sukces. Czasem dzieje się to na krawędzi świętokradztwa. A przynajmniej – tworzenia karykatury wydarzeń religijnych.
Nie dajmy się zwariować! Dla wierzącego człowieka przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia to przede wszystkim proces duchowy. To starania o pogłębienie wiary. To nawrócenie poprzez dobre wykorzystanie sakramentu pokuty i pojednania. To modlitwa z Matką Bożą – Roraty, rekolekcje. Wszystko inne to dodatki. Miłe, sympatyczne, nawet pożądane. Ale tylko dodatki. Można świętować przy sztucznej choince, kupionej nawet piętnaście lat temu. I bez ozdób w ogrodzie. Ale nie da się świętować naprawdę bez oczyszczenia z grzechów, bez pogłębienia wiary, bez starań o trochę więcej niż zwykle życzliwości wobec bliźniego.
Nie dajmy się oszukiwać Krasnalom i ich mocodawcom! Niech prawdziwy święty Mikołaj będzie dla nas nauczycielem wrażliwości na potrzeby innych. A zamiast biegania po kolejne świecidełka poświęćmy trochę więcej czasu na modlitwę i dobre przygotowanie do spowiedzi.
P.S. Tekst został zamieszczony w dwutygodniku diecezji kaliskiej „Opiekun” w roku 2001.