Chce iść pieszo do Rzymu? Choruje na nowotwór? Daliśmy się nabrać Oliverowi Wolańskiemu. Nie my pierwsi, ale mamy nadzieję, że ostatni.
Wygląda wiarygodnie, laurkę wystawia mu nawet dawny proboszcz, który go zna od kilkunastu lat.
- Sierota, trochę poeta, ale dobry chłopak. Każdemu trzeba dać w życiu szansę - mówi ks. Czesław. Ale wszystko wskazuje na to, że Oliver Wolański to sprawny oszust, który nabiera na swoją życiową historię kolejne osoby.
Do redakcji zadzwonił w czwartek przed południem.
"Choruję na nowotwór, chcę pójść pieszo do Rzymu, dziękować za to, że żyję. I prosić za innych chorych, których spotkałem na mojej drodze" - powiedział.
Dwie godziny później rozmawiamy w redakcji. Przed wizytą przeglądam w internecie kilka profili Olivera Wolańskiego, w tym "Nowotwór to nie wyrok", w którym od półtora roku mężczyzna dzieli się ze swoimi facebookowymi znajomymi codziennymi zmaganiami z chorobą.
Jego zwierzenia obserwuje trzy tysiące osób. Współczują Oliverowi i podziwiają go hart ducha.
Jego opowieść nie budzi niczyich wątpliwości. Pisze o kolejnych naświetlaniach, chemii, zapewnia że o wszystkich osobach pamięta, ich imiona sobie zapisuje.
W redakcji sprawia wrażenie bardzo dojrzałego duchowo. Opowiada o niższym seminarium duchownym w Niepokalanowie, o znajomych warszawskich kapłanach.
O tym, że późno przyjął pierwszą Komunię św., o śmierci mamy i brata. O swoich sukcesach w łyżwiarstwie i tańcu, które pozwoliły mu na wyjazd do Emiratów Arabskich, gdzie pracował przez pół roku.
Chętnie mówi o chorobie, którą zdiagnozowano u niego w grudniu 2013 r.
Informacja, z którą zjawił się w redakcji brzmi rewelacyjnie. Szykuje się news: chory na raka idzie pieszo do papieża.
Od Franciszka, podobnie jak od Jana Pawła II i Benedykta XVI otrzymywał błogosławieństwa. Wielu otrzymuje. Ale nie każdy idzie w tak heroiczny marsz, blisko 2000 km.
Oliver Wolański planuje, że wyruszy 13 maja. Chciałby uczcić św. Jana Pawła II. - Jego ocaliła Matka Boża w zamachu, mnie ocali także - argumentuje. Prawie wyciska mi łzy.
Zapowiada, że na audiencji przyjmie go kard. Kazimierz Nycz, w kolejny czwartek. Leci też do proboszcza św. Anny, zamówić Mszę św. na wyjście. Chce w ten sposób pożegnać tych, którzy chorują. - I zabrać ich intencje w drogę - mówi.
Materiał o dzielnym pielgrzymie, który nie daje się nowotworowi, i nie da się także pokonać drodze do Rzymu, ma wielu czytelników. Jest wśród nich także dziewczyna, która zna Olivera Wolańskiego z pobytu w Emiratach Arabskich.
Pisze na Facebooku do redakcji, że go zna, ale pod innym nazwiskiem: Kamila Młynarskiego. I że niestety ma skłonność do konfabulacji na szeroką skalę. Poleca też dokładnie sprawdzić informacje podawane przez niego.
Zaczynamy szukać. Proszę Wolańskiego o dokumenty medyczne. Twierdzi, że większość ma poza Warszawą.
Ale przysyła jeden, z kopiami dokumentów o zmianie imienia i nazwiska. Każdy może zmienić. On miał powód: kochał mamę, więc trzy lata po jej śmierci przyjął jej rodowe nazwisko.
A czytelniczkę „Gościa” nazywa hejterką, która próbuje zablokować każdą jego dobrą inicjatywę. Mówi, że jest nieszczęśliwie zakochana. Brzmi znowu wiarygodnie, chociaż już pewność zaczynamy tracić.
Dokument medyczny wygląda wiarygodnie, ale brakuje mu daty. Pytam o nią i klinikę, w której leczył nowotwór. Oliver tłumaczy mętnie, że były trzy kliniki, a dokument pochodzi z lutego 2015 r.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.