17 lutego 1980 r. pierwsi ludzie w historii stanęli zimą na najwyższym szczycie Ziemi Mount Evereście. Byli to Polacy Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki.
Organizacja wyprawy od samego początku była skomplikowana. – Pierwszym problemem było uzyskanie od Nepalczyków zezwolenia na wejście w okresie zimowym – opowiada profesor Andrzej Paczkowski, ówczesny prezes Polskiego Związku Alpinizmu (PZA). W Himalajach Nepalu obowiązywały bowiem tylko dwa sezony: wiosenny i jesienny – przed monsunem i po jego przejściu. – Nepalczycy nie bardzo mogli zrozumieć, czemu ktoś chce się wspinać zimą, skoro można wiosną czy jesienią – wspomina Krzysztof Wielicki, członek wyprawy, jeden ze zdobywców szczytu.
Archiwum Krzysztofa Wielickiego Droga, którą Polacy weszli zimą 1980 roku na Everest Zimą w Himalaje
Polakom jednak wyjątkowo zależało na zimowym wejściu, ponieważ z powodu trudnej sytuacji w kraju stracili szansę wzięcia udziału w wielkiej eksploracji gór najwyższych w latach 50. i 60. Andrzej Zawada, wybrany później na kierownika himalajskiej wyprawy, uważał, że aby zapisać się w historii światowego himalaizmu, trzeba zrobić coś nowego, na co do tej pory jeszcze nikt się nie zdecydował. Tak powstała idea zimowych wypraw w najwyższe góry świata.
Zezwolenie na zimową działalność na Evereście przyszło w ostatniej chwili – na tydzień przed początkiem jego obowiązywania. Tymczasem w Polsce atmosfera była coraz bardziej nerwowa. – Nie można było czekać z organizowaniem ekspedycji do czasu nadejścia zezwolenia, bo wtedy nic już byśmy nie zrobili. Trzeba było zdecydować się na ryzyko – opisuje prof. Andrzej Paczkowski.
Kandydatów do poprowadzenia zimowej wyprawy było dwóch: Andrzej Zawada i Janusz Kurczab. Pierwszy chciał wspinać się na Everest, drugi na K2. Zarząd PZA musiał wybrać jednego z nich. Padło na Zawadę. – Andrzej Zawada pierwszy wystąpił z pomysłem wypraw narodowych. Pod tym hasłem można było dostać dodatkowe dofinansowanie z Głównego Urzędu Kultury Fizycznej – tłumaczy prof. Paczkowski. Idea okazała się strzałem w dziesiątkę. Państwo dość chętnie zdecydowało się na finansowanie wypraw, które mogły zapewnić prestiż na arenie międzynarodowej. – Zawada miał niekwestionowany talent organizatorski, był bardziej przebojowy i miał lepszy wpływ na sponsorów – uzasadnia wybór ówczesny prezes PZA.
Made in Poland
Pieniądze jednak nie były jedynym problemem, z jakim musiał zmierzyć się szef wyprawy. W końcówce lat 70. w Polsce nie było szans na kupienie odpowiedniego sprzętu i wyposażenie nie tylko dla himalaistów, ale także dla członków karawany, których trzeba było wynająć do pomocy przy transporcie sprzętu na miejsce, gdzie miała powstać baza wypadowa Polaków na Everest. Część sprzętu sprowadzono z zagranicy. Wielką pomocą okazał się tu sponsor wielu himalajskich wypraw, mieszkający w Szwajcarii biznesmen Julian Godlewski. Przekazał na rzecz wyprawy ponad 20 tys. dolarów. Jednak o część ekwipunku Polacy musieli sami się postarać w kraju. Ruszyła więc rodzima produkcja polskich substytutów zachodniego sprzętu. Podstawowym problemem były buty. Na zimowe warunki w Himalajach nikt wtedy w Polsce butów nie produkował, więc sami himalaiści musieli zaprojektować sprzęt. – Najwięcej energii włożyli w to Andrzej Zawada i Ryszard Dmoch. Trochę kopiowali wzorce z Zachodu, trochę wkładali własnej inwencji. Ostatecznie buty zrobiła fabryka w Krośnie, namioty uszyte zostały w Legionowie – mówi Andrzej Paczkowski.
Zezwolenie na wspinaczkę obowiązywało od początku grudnia 1979 r. Polacy jednak dotarli do bazy dopiero pod koniec roku. – Niektórzy koledzy siedzieli tam od Wigilii. Ja byłem w bazie tydzień później – w sylwestra – wspomina Krzysztof Wielicki. Zaznacza, że w składzie zimowej ekspedycji znalazł się przypadkiem i w ostatniej chwili. – Zawada nie wiedział, czy nepalskie ministerstwo turystyki zgodzi się na zimową wyprawę, postarał się więc na wszelki wypadek o dwa zezwolenia. Chciał zorganizować jeszcze wiosenny atak na Everest. Poza tym to pozwalało obniżyć koszty. Wystarczyło raz przetransportować większą ilość sprzętu i zbudować bazę, która miała służyć obydwu ekspedycjom. Początkowo byłem przewidziany do składu „wiosennego”. Okazało się jednak, że dwóch himalaistów wypadło ze składu zimowego i tak dostałem zaproszenie od Zawady – wspomina Krzysztof Wielicki.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.