To nie było tylko mocne. To było wstrząsające.
Tak powiedzieć można o przemówieniu papieża Franciszka wygłoszonym kilka dni temu do Kurii Rzymskiej. Co tu dużo mówić: lektura tekstu tego przemówienia zostawia dość ponure wrażenie. Papież mówił oczywiście o dobru, jakie dzieje się w Kościele i świecie. Gdy mówił o złu wspomniał o krzywdach, jakie mocniejsi wyrządzają słabszym. Szczególny nacisk położy na złu, jakim jest prześladowanie chrześcijan przez „ciągle nowych Neronów”. Bardzo dużo jednak miejsca poświęcił złu wśród duchownych. I to właśnie ten temat zdominował cały przekaz.
Papież zwrócił uwagę na dwie – jak to nazwał – plagi. Przypomniał o hańbie Kościoła, jakim jest seksualne wykorzystywanie przez niektórych (ale wielu) duchownych nieletnich. „Tym, którzy dopuszczają się nadużyć wobec nieletnich chciałbym powiedzieć: nawracajcie się i oddajcie się w ręce ludzkiej sprawiedliwości, i przygotujcie się na Bożą sprawiedliwość” – mówił. I potwierdził, że w tej sprawie Kościół nie zamierza niczego ukrywać, ale iść drogą oczyszczenia. „Kościół będzie się zastanawiał, korzystając także z pomocy ekspertów – mówił Franciszek – w jaki sposób chronić dzieci; jak uniknąć takich katastrof, jak leczyć i rehabilitować ofiary; jak umocnić formację w seminariach. Będziemy się starali przekształcić popełnione błędy w szanse wykorzenienia tej plagi nie tylko z ciała Kościoła, ale także społeczeństwa – dodał też. Jeśli bowiem ta niezwykle poważna klęska dotknęła niektórych szafarzy wyświęconych, to można się zastanawiać: jakże bardzo może być ona głęboka w naszych społeczeństwach i w naszych rodzinach? Dlatego Kościół nie ograniczy się do troski o siebie, ale spróbuje zmierzyć się z tym złem, które powoduje powolną śmierć wielu osób, na poziomie moralnym, psychologicznym i ludzkim”.
Druga plaga, o której mówił papież Franciszek to niewierność duchownych – zacytuję – „którzy zdradzają swoje powołanie, swoją przysięgę, swoją misję, swoją konsekrację dla Boga i Kościoła; tych, którzy ukrywają się za dobrymi intencjami, aby zadać cios swoim braciom i zasiać niezgodę, podział i zamieszanie; osób, które zawsze znajdują usprawiedliwienie, nawet logiczne i duchowe, aby dalej iść w spokoju drogą zatracenia”. Przyznaję, czytając tę część papieskiego wywodu wpadam w pewne zakłopotanie, bo nie jestem pewien, o co konkretnie Franciszkowi chodzi. Może nie jestem zbyt bystrym obserwatorem, ale wydaje mi się, że ten wątek w papieskich przemówieniach zaczął pojawiać się gdzieś w okolicy jego wizyty w Irlandii, gdy wybuchła sprawa emerytowanego arcybiskupa Waszyngtonu, kardynała (już ekskardynała) McCarika. Kto i w jaki konkretnie sposób tu zawinił tak, by można go nazwać człowiekiem „ukrywającym się za dobrymi intencjami, by zadać cios braciom i zasiać niezgodę”, człowiekiem „dalej w spokoju idącym drogą zatracenia” nie wiem. Ale zdaje sobie sprawę oczywiście, że zdarza się wśród katolików, także duchownych, iż wzniecają spory – choćby kontestując zasady chrześcijańskiej moralności – chcąc usprawiedliwić swoją osobistą nieprawość.
U źródeł obu tych problemów, tkwi zaś to, o czym Franciszek mówił na początku swojego przemówienia: że „wiele razy nawet sami wybrani (duchowni), przemierzając drogę zaczynają myśleć, wierzyć i zachowywać się jak właściciele zbawienia, a nie korzystający z niego; jak kontrolerzy tajemnic Bożych, a nie jak pokorni szafarze; jak celnicy Boga, a nie jak słudzy powierzonej im owczarni”. Tak. To prawdziwe źródło nie tylko tych, ale paru jeszcze innych problemów. Zapomnienie, że jest się współsługą Chrystusa, a nie kapralem czy nawet generałem.
Czara rozpacz? No nie. Na koniec swojego przemówienia Franciszek przypomniał coś bardzo ważnego. „Boże Narodzenie daje nam co roku pewność, że światło Boga będzie nadal świecić pomimo naszej ludzkiej nędzy; pewność, że Kościół wyjdzie z tych udręk jeszcze piękniejszy, wspanialszy i oczyszczony. Wszystkie grzechy, upadki i zło popełnione przez niektórych członków Kościoła nigdy nie mogą bowiem przesłonić piękna jego oblicza, a wręcz dają pewny dowód, że jego siła nie polega na nas, ale tkwi przede wszystkim w Jezusie”.
Cóż… Najstraszniejszy jest nie grzech, ale brak chęci nawrócenia. Zepsucie, które pozwala mnożyć grzechy bez większych wyrzutów sumienia. Dopóki chcemy się nawracać, nie jest źle. Faktycznie, to najlepszy dowód na to, że siłą Kościoła nie są ludzie, ale czuwający nad nim i żyjący w Nim Ojciec, Syn i Duch Święty.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.