Chyba w końcu dojechaliśmy do „kazikowej krainy”
Kuba Gurdak, Janusz Adamski/AfrykaNowaka.pl Dom etapowy Kazimierza Nowaka? Alimbongo – Kanyabayonga
O piątej trzydzieści budzi nas gość z radiem (?!). Stoi to w mega kontraście z wydarzeniami poprzedniej nocy, ale ok. Zwijamy się szybko i wracamy do punktu „0”, gdzie wczoraj zsiedliśmy z rowerów. Droga groźna i odludna w nocy, za dnia okazuje się relatywnie przyjemna, natomiast Alimbongo okazuje się zbieraniną kilkudziesięciu porozrzucanych po wzgórzach domów. Nic dziwnego, że przeoczyliśmy tą „metropolię” w nocy.
Wspinamy się dalej, jadąc w przepięknej okolicy. Droga znów wije się w górę. Znów serpentyny, wzgórza oraz poletka, ozdabiające krajobraz kratownicą upraw. W końcu osiągamy przełęcz na 2400m. Przez następne kilka kilometrów jedziemy grzbietami wzgórz, które pełnią funkcję centrum logistycznego armii rządowej. Mnóstwo posterunków, wozy z ciężkimi karabinami, wyrzutnie rakiet, ranni i… my w wyprawowych koszulkach, na żółtych rowerach z przyczepkami.(...)
Za przełęczą pędzimy na złamanie karku kamienistym traktem. Jęk klocków hamulcowych i zawieszenia towarzyszy nam przez kilka kilometrów. Jesteśmy pełni podziwu dla trwałości Brennaborów, mają za sobą bezmiar afrykańskich bezdroży, a zachowują cały czas wzorową sprawność.
Kompletnie „wytrzęsieni” wjeżdżamy do Kisamba. Kolejne miasto rozpostarte ciasno na okolicznych wzgórzach, ciągnące się kilka kilometrów. Droga prowadzi łagodnie w dół, dookoła dachy, połyskujące w popołudniowym słońcu, purpurowo-brazowe strzechy – pięknie! Znów tłumy przy drodze, śmiechy, pozdrowienia i komentarze. W przeciwieństwie do mozolnych podjazdów, podczas energicznego zjazdu, można jednym przeciągniętym „haabaari” pozdrowić mieszkańców na długości kilkudziesięciu metrów, co znacznie oszczędza siły.
Od Kisamba znów ostro w górę, ale już tylko trochę powyżej 2000m. Znów jedziemy pomiędzy nieprzerwanym ciągiem wiosek i osad. Słońce powoli chowa się horyzontem, oświetlając purpurą potężne wulkaniczne szczyty na wschodzie.
Przed zmrokiem chcemy dojechać do Kanyabayonga. Tam 28 kwietnia dotarł Kazik. Jesteśmy tuż przed zachodem słońca. Zmęczeni i ubłoceni – jak cienie wjeżdżamy do miasta. Nie tracimy czasu na samodzielne szukanie hotelu i wysyłamy Przema za „motocyklowym-taxi”.
Kiedy czekamy tłum napiera, sam już nie wiem, co robić czy pilnować roweru, przyczepki, sakw, czy brać na ręce wciskane dzieci. Patrzę w kierunku Kuby, już trzyma w objęciach kolejne małe murzyniątko, ściska kolejne dłonie, „habari-muzuri” – tłum wiwatuje!
Przemo prowadzi do „najlepszego” hotelu w mieście, jednak jego standard wyczerpuje nawet nasze bardzo już elastyczne poczucie estetyki – masakra! Dzięki Bogu w zanadrzu trzyma drugi – relatywnie Hilton;)
Rozpakowujemy graty, kąpiel i w miasto. Dla bezpieczeństwa towarzyszy nam przemiły właściciel hoteliku, o sympatycznej aparycji hipopotama. Jemy przepyszną rybę złowioną w pobliskim jeziorze Edwarda, wypijamy „odkażającą” colę oraz rozmawiamy o przyszłości, bo o tym co było, mało kto w Kongo chce opowiadać…
Kiedy miasto okrywa mrok, a przepiękne gwieździste niebo rozlewa się z miastem, w nielicznych domach rozścielonych na wzgórzach zapalają się lampy. Trudno dostrzec, gdzie kończy się miasto, a zaczyna niebo. To jeden z tych widoków, który pozostaje w głowie na lata…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.