Dzieci Kościoła w Polsce, szukając wolności, samodzielności, własnej tożsamości, trochę się zagalopowały i przy okazji dość mocno poobijały.
Pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku jeździłem na zajęcia w ramach Studium Formacji Pastoralno-Liturgicznej KUL. W połowie drugiego roku prowadzący ćwiczenia adiunkt podzielił nas na dwie grupy, prosząc, by każda ułożyła program duszpasterski dla Kościoła. Pierwsza w państwie totalitarnym, druga w demokratycznym. Prezentacja drugiej grupy okazała się zupełną porażką. Młodzi duszpasterze, chociaż wyrośli w opozycji do tamtego systemu, tak bardzo w niego wrośli, że nie wyobrażali sobie funkcjonowania w rzeczywistości zupełnie innej, niż ta, w jakiej się wychowali. Ćwiczenia zakończyły się pytaniem bez odpowiedzi. A co zrobicie, gdy socjalizm upadnie?
Rzeczywistość dopadła nas szybciej niż przypuszczaliśmy. Latem, na początku sierpnia 1990 roku, po tygodniu włóczenia się po Beskidzie Sądeckim, wylądowałem w Bacówce nad Wierchomlą. Wczesnym przedpołudniem stołówka zapełniła się młodzieżą z Warszawy. Rozgorączkowane, bardzo emocjonalne rozmowy przy stole, zapowiadały pierwszą batalię Kościoła w nowej rzeczywistości. Batalię, do której nie byliśmy przygotowani. O religię w szkole.
Gdy patrzę na przebytą drogę z perspektywy dwudziestu lat przychodzi mi do głowy takie porównanie. Rok 1989 to nie tylko narodziny nowej Polski. To również w pewnym sensie narodziny – w nowej rzeczywistości – Kościoła w Polsce. Lata niemowlęce i dzieciństwo mamy za sobą. Dodajmy szczęśliwe dzieciństwo. Bo czuwał nad nami opatrznościowy ojciec. Prowadził za rękę, podpowiadał rozwiązania, chwalił, a czasem karcił. 2 kwietnia 2005 roku przypadł na czas, gdy dziecko zaczęło dojrzewać. Co to znaczy nie trzeba tłumaczyć. Zaczyna się buntować, doświadczać samodzielności, poszukuje swojego miejsca w życiu, a przy okazji niejako narobi głupstw i trochę się poobija.
Pamiętam jak w trzeciej klasie liceum wróciłem do domu wieczorem po kilkudniowej balandze z kolegami. Ku mojemu zdziwieniu rodzice jakoś nie przejawiali ochoty wysłuchiwania opowieści o przeżytych przygodach. Ojciec, cudownie jak na ową okoliczność opanowany, rzucił krótko: idź się wyśpij. Dopiero następnego dnia rano przypomniał mi ile mam lat i że to ja, nie rodzice, mam zastanowić się, jak wypić to piwo, które sam nawarzyłem. Bo to twoje życie, a ja za ciebie oczami świecił nie będę – dodał na koniec.
Myślę, że obecnie mamy taki właśnie czas. Dzieci Kościoła w Polsce, szukając wolności, samodzielności, własnej tożsamości, trochę się zagalopowały i przy okazji dość mocno poobijały. Teraz stoją przed uchylonymi drzwiami domu i czekają na ojca, który panując nad emocjami zaprosi do środka, poda ręcznik i mydło, może nawet tampon z wodą utlenioną, i każe iść się wyspać. Być może następnego dnia będą oczekiwać, że super rodzic pójdzie i posprząta rozlane mleko. Ale on najwyżej pokaże, gdzie jest wiadro i ścierka. Przywrócony porządek będzie znakiem, że dzieciak dobrze przerobił lekcję dorosłości. Co nie znaczy, że pozostawiony bałagan wyda złe świadectwo rodzicowi. Nie prawda. Będzie co najwyżej świadczył, że dwudziestolatek ciągle jeszcze jest małolatem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.