W wyniku erupcji indonezyjskiego wulkanu Merapi na przełomie października i listopada zginęło 191 osób - podały w środę władze. W związku z chmurą popiołów wulkanicznych wizytę w Indonezji musiał skrócić prezydent USA Barack Obama.
We wcześniejszym bilansie, który mówił o 153 ofiarach śmiertelnych, nie uwzględniono osób, które zmarły na skutek problemów z oddychaniem, ataków serca i innych chorób wywołanych wybuchem Merapi - powiedział przedstawiciel władz Muhammad Anshori.
W związku z chmurą popiołów, które wulkan wyrzucał przez ponad dwa tygodnie, kilku międzynarodowych przewoźników odwołało loty ze stołecznej Dżakarty i do tego miasta, położonego w odległości 430 km od Merapi. Prezydent Obama musiał skrócić o kilka godzin wizytę w Indonezji, ale pomimo utrudnień w ruchu lotniczym udało mu się odlecieć w środę do Korei Południowej, gdzie weźmie udział w obradach szczytu G20.
Merapi, leżący na indonezyjskiej wyspie Jawa, przebudził się 26 października. Do kolejnej niezwykle silnej erupcji doszło w czwartek. Z wulkanu zaczęły wydobywać się tzw. lawiny piroklastyczne - złożone z gorących gazów wulkanicznych, popiołu i fragmentów skalnych, które spływają zboczem wulkanu z prędkością dochodzącą do 100 km na godzinę, paląc wszystko na swej drodze.
W ostatnich dniach z jego okolicy ewakuowano ponad 200 tys. ludzi. Strefę bezpieczeństwa wokół szczytu poszerzono do 20 km i obejmuje ona obecnie przedmieścia dawnej królewskiej stolicy Jogyakarta. Miasto postawiono w stan alarmowy.
Do erupcji Merapi dochodzi średnio co cztery lata. Poprzedni wybuch nastąpił w czerwcu 2006 roku, a w jego następstwie zginęły dwie osoby. Z kolei w wyniku wybuchu w 1994 roku śmierć poniosło 60 osób, a w 1930 roku - 1400 ludzi.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.